Pogoda ostatnio nas nie rozpieszcza. Przekonują się o tym zarówno uczestnicy, jak i organizatorzy imprez jeździeckich.

Zdjęcia ze zniszczonych przez wiatr namiotowych stajni obiegały Internet już wielokrotnie. W miniony czwartek tragedia wydarzyła się w Marlenheem, gdzie startował Adam Grzegorzewski. Kilka godzin później, ta sama wichura dotarła do Wielkopolski. Wiatr nad poznańskim Hipodromem Wola wiał przez pół godziny z prędkością powyżej 100 km/h. 

- W czwartek dotarł do nas orkan Ksawery. Namioty, które stały z brzegu w pewnym momencie uniosły się w powietrze. Moje dwa konie wydostały się na zewnątrz - wspomina Łukasz Krajewski. - Zablokowaliśmy wejście do stajni koniowozami żeby wiatr nie miał się gdzie rozpędzić. Zaczęliśmy przypinać namioty pasami do samochodów, a minikoparka dociskała stajnie, żeby ta nie odleciała. Rozpoczęła się szybka ewakuacja koni. Musieliśmy jak najszybciej załadować je do koniowozów, by odjechać w bezpieczne miejsce - komentuje Mściwoj Kiecoń. Wspólna, szybka reakcja nie tylko zawodników, ale i ekipy organizatorów spowodowała, że nic poważnego się nie stało. - Wiedzieliśmy o tym już od samego przyjazdu do Poznania. Organizatorzy wywiesili wszędzie informacje o możliwym zagrożeniu. Dzięki temu wszyscy byliśmy przygotowani i stajnia nie została sama - mówi Łukasz. I dodaje. - Jako zawodnik muszę podziękować kolegom, którzy nam pomogli i Szymonowi, jako organizatorowi, że też w błocie po kolana z nami walczył. Zawody już do końca przebiegały bardzo fajnie, także jak to się mówi, po burzy zawsze wychodzi słońce. 

- Patrząc teraz na to, co się wydarzyło i w zasadzie nie stało, a mogło się stać, jestem naprawdę wdzięczny wszystkim za solidarność. To pokazało, że przygotowanie się na taką sytuację kryzysową, może zapobiec nieszczęściu. Jednak dzisiaj wiem, że przy tak złych prognozach pogody, trzeba dobrze zastanowić się nad tym czy imprezy, jeśli jest to możliwe, po prostu nie odwołać - podsumowuje Szymon Tarant.