Rozmowa z panem Andrzejem Gołasiem – hodowcą i miłośnikiem koni. Pytamy o Crosa i inne konie, o współpracę z Andrzejem Głoskowskim, o motywacje do działania, o radość jaką czerpie z sukcesów i kilka innych spraw.
TylkoSkoki: Panie Andrzeju, pana koń Cros prezentuje ostatnio w świetną formę, a jeśli wierzyć rankingom, to jest w tej chwili najlepszym skoczkiem dosiadanym przez polskiego jeźdźca. Czy to pana cieszy?
Andrzej Gołaś: Oczywiście, że tak. Cieszę się z postawy Crosa i Andrzeja Głoskowskiego. A uściślając, to największą radość przynosi mi postawa pary. Połączenie tego konia z tym zawodnikiem to był mój autorski pomysł. Zaczynali razem półtora roku temu od poziomu 135 cm i cały czas było widać, jak się zgrywają. Pozycja w rankingu WBFSH/FEI jest odzwierciedleniem ich klasy. Dla mnie Cros to koń, który jest prawdziwym sportowcem, ma niesamowite serce. Mogę go porównać tylko z Hicksteadem (z Eric’iem Lamaze zdobył złoto na IO w 2008 – przyp. red). Z Andrzejem zgrali się niesamowicie. Koń ufa zawodnikowi bez granic nie tylko podczas konkursu, ale i w codziennym obcowaniu.
TS: Gratulujemy świetnej decyzji, ale proszę powiedzieć: skąd pomysł i dlaczego wybór padł właśnie na Andrzeja Głoskowskiego? Czy to była dłuższa obserwacja zawodnika, czy też decyzja podjęta pod wpływem impulsu?
AG: Jedno i drugie. Zawsze podobała mi się jego jazda i spokojna ręka. Obserwowałem jego poczynania na Imequylu, który jest bardzo dobrym koniem, ale wydaje mi się, że Andrzej wydobył z niego maksimum możliwości. Długa jazda na tym koniu bez kontuzji świadczyła też o tym, że jest to człowiek dbający o swoich partnerów.
TS: Wróćmy do Crosa. Jaka jest jego historia?
AG: Nie wiem, czy czytelnicy pamiętają Lambado (odnosił sukcesy pod Aleksandrą Lusiną i Olegiem Krasyukiem – przyp. red.). Jego właścicielem był mój syn Artur, a ja miałem „konika” na jego punkcie. To był wspaniały koń, o czym świadczy między innymi fakt, że jeden z czołowych europejskich jeźdźców Jos Lansink był skłonny zapłacić za niego bardzo dużo. Wtedy poprosiłem Artura, aby znalazł mi konie od tej samej matki - Zulia. Tak trafił do naszej stajni 6-miesięczny Cros kupiony od Kaia Gerkena - jednego z czołowych niemieckich hodowców, od którego pochodzi między innymi słynny Catoki. Ja jestem zakochany w matkach po ogierze Cantus. A muszę jeszcze dodać, że od tej samej klaczy co Cros był Nemo (po Cambridge), na którym wiele sukcesów odniósł Nick Skelton. Cros już jako czterolatek pod Aleksandrą Lusiną wygrał MPMK, drugi był w siedmiolatkach pod Marcinem Matelskim. Zresztą jako 7-latek w małych rundach na ZO i CSI na naszych hipodromach nie miał przeciwników.
TS: Cros to nie jedyny pana koń sportowy. Ostatnio w Olszy dobrze zaprezentował się Canoso.
AG: Canoso miał 8-miesięczną przerwę spowodowaną drobną kontuzją. Potrzebuje jeszcze trochę doświadczenia, jakichś 20 parkurów i będzie efektywnym wzmocnieniem dla Crosa. Mamy jeszcze 8-letnią Farinę i do tego mnóstwo młodzieży.
TS: Skąd u pana wzięła się pasja do koni?
AG: Chyba po tacie, a u Artura po dziadku. Mieliśmy kiedyś w majątku trzy konie pod wierzch. Pamiętam je do dzisiaj. Najpierw konie miał Artur, a dziesięć lat temu, chcąc być bliżej domu, założyłem własną hodowlę.
TS: Jakie pan ma motywacje? Jakie radości czerpie pan jako hodowca i właściciel koni?
AG: Mam 6 klaczy i co roku 6 urodzonych źrebiąt przynosi mi olbrzymią radość. W tym sezonie mam dwa źrebaki po Kannanie i trzy po Ekwadorze. Zresztą Ekwador, na którym Mistrzostwo Polski zdobyła Aleksandra Lusina, daje przepiękne potomstwo. Teraz cieszę się na przykład, że dwie matki zaźrebiłem Cornetem Obolenskym. Przyjemność sprawia mi to, że mimo że jestem emerytem, codziennie, nawet w niedzielę, mogę jechać do pracy (stajni – przyp. red.).
Co do sportu, nie jest to biznes. Można sobie wyobrazić koszty wychowania konia i doprowadzenia go do takiego poziomu, na jakim jest teraz Cros. Ale czerpię olbrzymią radość z sukcesów, choć przy każdym starcie bardzo się denerwuję, bojąc się na równi o jeźdźca i konia.
TS: Przed nami Mistrzostwa Polski, a potem Mistrzostwa Świata. Jakie nadzieje wiąże pan z tymi imprezami?
AG: Co do Mistrzostw Polski, to jestem pewny dobrego wyniku. Powiem nieskromnie: już kupiłem szampana. Czy wygrają - nie wiem, ale wiem, że są w dobrej formie. Co do Mistrzostw Świata, to tu jestem realistą. Kiedy byłem sportowcem (koszykarzem – przyp. red.), wychodziłem na boisko po to, żeby wygrać. WEG to jednak dla nas Mount Everest. Jakby udało się pokonać połowę drogi na szczyt i zająć powiedzmy 50 miejsce, byłoby to sukcesem. Najpierw jedziemy na pierwsze 5-gwiazdkowe zawody do Falsterbo. Zarówno koń, jak i jeździec będą po raz pierwszy na takiej imprezie.
TS. I na koniec jeszcze jedno trudne pytanie. Nie tak dawno w wywiadzie dla Świata Koni znany holenderski szkoleniowiec Albert Vorn powiedział, że do sukcesów polskiego jeździectwa potrzebne jest to, aby właściciele nie sprzedawali swoich najlepszych koni. Aby ich celem były wyniki, a nie zysk ze sprzedaży. Czy można się spodziewać tego, że pan nie sprzeda Crosa?
AG: To nie jest wcale trudne pytanie. Vorn powiedział też kiedyś ile kosztuje doprowadzenie konia do poziomu Grand Prix na CSI5*. Nie możemy porównywać się z Zachodem, bo tam jest po prostu więcej ludzi zamożnych i jest inna kultura, jeśli chodzi o jeździectwo. To wszystko jest bardzo skomplikowane. Mogę powiedzieć krótko, że mam umowę z Andrzejem - koń w tej chwili jest nie do sprzedania.
TS: Dziękujemy za rozmowę i życzymy dalszych sukcesów i wielu radości.
FOTO: Karol Rzeczycki, Katarzyna Primel, Stajnia Przemocze