O ambitnym celu, o startach w Pucharach Narodów, o niepowołaniu na WEG, o tym jak dostać się na zawody LGCT i o tym jak tam jest trudno, o współpracy z Holendrami z HBC i kilku innych sprawach rozmawiamy z Łukaszem Wasilewskim.
Dziś mijają dokładnie dwa lata, odkąd przeprowadziliśmy pierwszy wywiad z Łukaszem Wasilewskim (zobacz TUTAJ). Dla nas, raczkującego portalu był to jeden z pierwszych większych materiałów. Dla Łukasza był to pierwszy duży wywiad, jakiego udzielał. Nie tylko z tego względu warto przeczytać, co zmieniło się przez ten czas u jednego z najlepszych polskich skoczków.
Tylko Skoki: Kiedy rozmawialiśmy dwa lata temu, byłeś podporą polskiej reprezentacji. W 2012 roku aż 7-krotnie brałeś udział w konkursach Pucharu Narodów. W 2013 pojechałeś takie konkursy trzy razy i za każdym razem nie przynosiłeś trenerowi wstydu (Kopenhaga 4/4, Sopot 4, Budapeszt 12/4). W 2014 nie wystartowałeś ani razu. Co się stało?
Łukasz Wasilewski: W pierwszej połowie roku trenerem był jeszcze Rudiger Wassibauer. Nie powołał mnie ani razu. Co było dla mnie zaskoczeniem, nie zostałem zaproszony na wiosenny wyjazd do Arezzo, gdzie szeroka kadra miała rozpocząć przygotowania do Mistrzostw Świata. Z 12 zawodników, którzy tam pojechali 5 nie miało kwalifikacji do WEG, a ja ją zdobyłem dużo wcześniej. To było jakieś niedogadanie z trenerem. Potem przyszedł nowy selekcjoner. Tu przyznaję, trener Kaczorowski zapytał mnie raz, czy nie pojechałbym na wrześniowe CSIO San Marino. Ale wtedy miałem już inne plany na jesienne starty i tak daleko nie chciałem jechać.
TS: Czy to, że nie jesteś powoływany tak często jak kiedyś stanowi dla ciebie jakiś dyskomfort?
ŁW: Nie. Dziś moje spojrzenie na to jest trochę inne. Dużo nauczyły mnie poprzednie sezony. Oczywiście reprezentowanie kraju ma swój prestiż dla zawodnika, ale starty w CSIO są bardzo meczące dla koni. W czwartek, przed konkursem drużynowym, trzeba pojechać treningowo. Potem dwunawrotowy Puchar, który jest bardzo wyczerpujący. Jeśli osiągnie się wynik, a nie jest o niego łatwo, to dobrze. Jeśli skończy się na 8 miejscu, to gorzej, bo na Grand Prix po takim wysiłku trudno jest liczyć. Praktycznie, aby wyjazd na CSIO miał sens, zawodnik musi dysponować dwoma końmi na poziomie 150-160 cm. Wtedy jednego można przygotować na PN, drugiego na GP. Trzeba też pamiętać, że starty w Pucharach Narodów w sezonie letnim są na tyle meczące, że potem trudno o dobrą formę w hali. Ja zrozumiałem to dopiero po tych dwóch ciężkich sezonach, kiedy to byłem do dyspozycji trenera na każde zawołanie.
TS: Mierzyłeś w start w tegorocznych Mistrzostwach Świata. Nie udało się pojechać. Czy to był duży zawód?
ŁW: Na start w Normandii liczyłem bardzo. Po udanym czerwcu byłem prawie pewien, że tam pojadę. To fakt, nie wyszły nam Mistrzostwa Polski, ale analizowaliśmy to. Drobna kontuzja (pękniecie koronki) mogła powodować, że w Warce Wavantos nie miał takiej chęci do skoków jak zawsze. Trzy tygodnie później było już wszystko w porządku i na CSI w Austrii skakał super. Tam wygrałem jeden konkurs dużej rundy, a w Grand Prix z jednym punktem byłem czwarty. Rozmawiałem wtedy z trenerem kadry i mówiłem, że dla Wavantosa lepiej będzie jak wypocznie i nie będzie startował w CSI w Ciekocinku. Wiedziałem, że po takiej pauzie jest w stanie pójść przyzwoicie w Normandii. Trener cały czas przytakiwał. Jednak po CSI3* na Baltice powołano reprezentację, a do mnie nawet nikt nie zadzwonił. I o to mam mały żal, że nikt nie potrafi rozmawiać.
TS: Nie byłeś na WEG, ale wystartowałeś w Global Champions Tour. Jak udało ci się dostać na zawody Vienna Masters?
ŁW: Już od stycznia kontaktowaliśmy się z Janem Topsem i biurem LGCT. Jednak na początku wydawało się to zupełnie nierealne. Cena za dopuszczenie do całego cyklu to 350 000 Euro. Na to stać mało którego zawodnika, nie tylko w Polsce. Następnie zaproponowano nam, że czasami można pojechać na jedne zawody za 25 000 Euro. Ale to nadal jest bardzo dużo. Mailami Jana Topsa męczyłem przez cały sezon. Najtańsza oferta, jaką złożyło mi jego biuro to 15 tysięcy. Aż tu nagle na trzy dni przed zawodami w Wiedniu okazało się, że mogę tam pojechać za 5 tysięcy. Zawsze chciałem być na zawodach LGCT, zobaczyć je od środka, wystartować, więc decyzja była natychmiastowa.
TS: I jakie masz wrażenia po tym wyjeździe?
ŁW: Na parkurze jest tam bardzo wysoko i bardzo trudno technicznie. Jeżdżąc na co dzień dwie i trzy gwiazdki tam można tylko pojechać, aby być miedzy tymi gwiazdami, popatrzeć, jak żyją, jak trenują, ale o wyniku nie może być mowy. Nie ma takich cudów, że od tak znajdzie się bohater z Polski i wygra Globalsa. Tam już pierwszego dnia parkur jest taki jak w Grand Prix na CSI3*, a nawet trudniejszy. Najpierw trzeba by takie konkursy pojeździć przez cały sezon, spróbować dostać się na cztery gwiazdki i potem dalej.
TS: Ale przecież byłeś w tym roku w czerwcu w Magna Racino na CSI4* i miałeś tam bardzo dobry wynik w Grand Prix – 3 miejsce.
ŁW: Ten wynik potwierdza to, co mówię. Gdybym pojechał tam znienacka, pewnie nic by z tego nie było. Przed tymi zawodami byłem tam na dwóch majowych imprezach CSI3*, gdzie Grand Prix miało wysokość 155 cm. Nie jeździłem tego na czysto, ale pozwoliło to na zebranie doświadczenia i u mnie i u konia. Wynikł przyszedł w niedzielę na CSI4*. I dalej po takich zawodach dużo łatwiej skakało mi się w Poznaniu, gdzie forma była optymalna. Gdybym tak jak na Memoriale Frankiewicza pojechał na MP, medal miałbym w kieszeni. To jest właśnie kwestia objeżdżenia i trafienia z formą.
TS: Ostatnio dużo startujesz w kolejnych CSI. Czy masz w tym jakiś plan, jakiś cel?
ŁW: W tej chwili oprócz Wavantosa mam jeszcze dwa konie – Arakorna i Cupido, którymi mogę powalczyć o punkty do LR, nimi na razie na poziomie dwóch gwiazdek. Stąd założenie, że jeśli nie zawsze muszę jechać Wavantosem, to mogę startować w CSI trzy razy w miesiącu. Mam ambitny plan, aby do połowy przyszłego roku wejść do pierwszej setki Longines Rankings. Jak to wyjdzie? Czas pokaże.
TS: Czy myślisz o przyszłorocznych Mistrzostwach Europy w Akwizgranie?
ŁW: Po tegorocznych doświadczeniach niekoniecznie. Gdzieś tam w prasie przeczytałem wypowiedzi trenera i szefa wyszkolenia PZJ, że jeden z zawodników powołany do startu w Normandii gwarantował ukończenie mistrzostw. Ale ukończyć to mogło też kilku innych niepowołanych. Ja wiem, że mam konia, na którym mogę przejechać takie zawody, ale wiem też, że światowego wyniku nie zrobię. Raczej będę przykładać się do rankingu, a w przyszłości liczę na młode konie. Dobrze rokuje 7-letni Cupido. Jest silniejszy od Wavantosa.
TS: Jak oceniasz formę 11-letniego Wavantosa? Są tacy, którzy mówią że szczyt osiągnięć ma on już za sobą.
ŁW: Ja uważam inaczej. Teraz jeździ mi się na nim o wiele lepiej niż parę lat temu, ma większe doświadczenie. A co do formy, wyniki mówią same za siebie. Od kilku sezonów zawsze zdobywam na nim w granicach 300 – 350 punktów do LR, wygrywam w około 30 000 euro, również teraz.
TS: Czyli tak naprawdę trzeba mieć kilka takich koni, aby być wyżej w rankingu?
ŁW: Ci z TOP TEN mają po 5 koni na najwyższe konkursy. Ja mam w tej chwili trzy na LR, ale tylko jednego, na którym mogę pojechać wszystko. Trzeba więc poczekać.
TS: A jak wygląda obecnie twoja współpraca z Janem Shep z Holandii, bo chyba nie jest już tak szeroka jak dwa lata temu?
ŁW: Współpraca trwa dalej, ale na mniejszą skalę. Od 2004 co roku mieliśmy od niego 20 koni, które przygotowywaliśmy do sprzedaży, a część z nich udało się doprowadzić do dużego sportu. Jednak dwa lata temu Jan Shep przeszedł na emeryturę i znacząco ograniczył stawkę koni HBC z 300 do 150. Wtedy postanowiliśmy kupić Wavantosa i przy okazji wszystkie 14 koni, które były u nas w treningu. W tej chwili ta współpraca ma mniejszy wymiar i dostajemy w trening 4 do 5 młodych koni rocznie.
TS: Od kilku miesięcy jeździsz jako zawodnik bez przynależności klubowej. Co stało się z KJ HBC Lasocice?
ŁW: Po pierwsze, przenieśliśmy się w całości z Lasocic do Przybyszewa (miejscowość obok – przyp. red.). Po drugie, nasza współpraca ze holenderską stajnią HBC nie ma już takiego znaczenia. Stąd ta nazwa zupełnie nie pasowała. Nie wykluczamy założenia klubu pod nową nazwą, ale na razie się z tym wstrzymujemy. Może znajdzie się sponsor tytularny dla takiego klubu? Póki co będę jeździł bez przynależności.
TS: Dziękujemy za rozmowę i życzymy udanej końcówki roku. Wiemy, że kibice zobaczą cię w Lesznie i na Cavaliadzie w Poznaniu.
ŁW: Ja też dziękuję. Proszę trzymać kciuki za to, aby przyjęli mnie na CSI3* w Maastricht w listopadzie i CSI4* w Salzburgu w grudniu. Te zawody obejmuje mój ambitny plan.
FOTO: Karol Rzeczycki