Rozmowa z Pawłem Jurkowskim, zawodnikiem i jeźdźcem w stajni Winter-Schulze. Stałym bywalcem Cavaliady.
Tylko Skoki: Czy uwielbienie Pańskiej osoby na Cavaliadzie jest odwzajemnione? Co Pan czuje, kiedy tyle ludzi obojętnie czy to Poznań, Lublin czy Warszawa dopinguje Pana jazdę?
Paweł Jurkowski: Publiczność Cavaliady to ludzie z różnych stron Polski i Europy. Zawsze próbuję nawiązać z nimi kontakt i słyszałem, że mam tu dużą grupę fanów, którzy trzymają za mnie kciuki. To dla mnie bardzo ważne, jeśli ma się poparcie od ludzi w tym, co się robi. Ta publiczność jest bardzo profesjonalna, nie są to przypadkowe osoby. Oni wiedzą, kiedy bić brawa, kiedy współczuć, kiedy zachować spokój i wiedzą, że trzeba zostawać na dekoracji. To duża zasługa Szymona Taranta, który od początku jest spikerem Cavaliady i uczy tego polskich kibiców.
TS: Czy stałe zamieszkanie poza granicami naszego kraju sprawia, że mniej Pan pamięta o Polsce? Nie myślał Pan o powrocie do naszego kraju?
PJ: Czuję się Polakiem, mam tu rodzinę i uwielbiam tutaj przyjeżdżać. Jeśli będę miał konia dobrej klasy, to może znowu wystartuje w Pucharze Narodów dla Polski. Dla mnie bycie polskim zawodnikiem w Niemczech jest komfortowe, ponieważ mam łatwiejszy dostęp do zawodów. Staram się też zawsze pomagać polskim jeźdźcom np. w załatwieniu zaproszenia na zawody. Tak bywało w minionych latach w przypadku Jarosława Skrzyczyńskiego i Michała Kaźmierczaka. Teraz postarałem się o zaproszenie do Braunschweigu dla Dawida Kubiaka. Jest to często możliwe dzięki uprzejmości Cavaliady, ponieważ w zamian mogę zaproponować miejsce dla jeźdźca z Niemiec na zawodach w Poznaniu. Mieszkam w Niemczech, bo tu mam pracę.
TS: Jazdy konnej uczył się Pan jeszcze mieszkając w Lublinie. Jak w tamtych czasach wyglądało jeździectwo w Polsce?
PJ: Urodziłem się w Lublinie i w 1972 roku zacząłem swoją przygodę z końmi w Lubelskim Klubie Jeździeckim. Tam pobierałem pierwsze jazdy u śp. dr Wojciecha Markowskiego. Był to sędzia międzynarodowy w ujeżdżeniu. Większych wyników nie mieliśmy, bo klub miał problemy finansowe, a my do dyspozycji konie hodowli rolniczej. Po pewnym czasie, kiedy klub dostał dotacje i ze stadnin zakupił parę lepszych koni, to jeździliśmy na Klubowy Puchar Polski np. do Sopotu czy Kwidzynia na zawody WKKW, ujeżdżenia i skoków. Mnie od początku ciągnęło do tej ostatniej dyscypliny, ale jak klub kazał jechać WKKW to jechaliśmy WKKW. Z perspektywy czasu uważam, że ta wszechstronność była bardzo pomocna w późniejszych latach.
TS: Co sprawiło, że przeprowadził się Pan na stałe do Niemiec?
PJ: W 1981 roku wyjechałem załatwić parę spraw. Zastał mnie tam stan wojenny i po radach niektórych osób zdecydowałem przeczekać go za granicą. Stan wojenny się skończył, a ja zostałem do dzisiaj.
TS: Właścicielką wszystkich koni, na których Pan startuje jest Madeleine Winter-Schulze. Jak rozpoczęła się Wasza współpraca?
PJ: Na początku jeździłem w różnych stajniach u pośredników w handlu końmi. Moim zadaniem było trenowanie i pokazywanie ich na zawodach. Po kilku latach doświadczeń i pracy w różnych stajniach dostawałem co raz lepsze konie i co raz więcej ludzi chciało ze mną pracować. W 1989 roku otrzymałem propozycję od Pani Winter-Schulze i właśnie wtedy rozpoczęła się nasza współpraca, która trwa do dzisiaj. Madeleine jest moją sponsorką, właścicielką stajni i najlepszych koni m.in. Ludgera Beerbauma, Isabell Werth czy Ingrid Klimke.
TS: Klacz Contre Attaque, na której startował Pan na Cavaliadzie jest własnością Ludgera Beerbauma. Proszę nam o tym niezwykłym połączeniu opowiedzieć.
PJ: W 1994 roku rozpoczęła się współpraca pomiędzy Ludgerem Beerbaumem i rodziną Winter-Schulze. Ludger przyjeżdża do nas na treningi, wymieniamy między sobą konie. Mam z nim koleżeński układ i w razie problemów zawsze mogę z nim porozmawiać. Doradza nam w wielu kwestiach. Od tematów zmian wędzidła, po karmienie koni czy starty w zawodach. W tej chwili ma firmę, która sprzedaje bardzo dobre pasze. Mój koń, For Me był trochę wolny i leniwy. Ludger powiedział mi, żebym spróbował wprowadzić do jego żywienia ich paszę, ale zaznaczył, że efekty nie przyjdą z dnia na dzień. Rzeczywiście poskutkowało. Teraz For Me skacząc dwa metry wygrał Potęgę Skoku. Wracając do Contre Attaque, Ludger powierzył mi ją do jazdy. To mój jedyny koń na poziomie Grand Prix.
TS: Jak wygląda Pana codzienna praca?
PJ: Dostaję młode konie, które do pewnego momentu jeżdżę. Ludger co jakiś czas ocenia wyniki naszej pracy i decyduje co dalej robić z tym koniem: czy zostaje dalej do treningu czy ma być sprzedany. Wiele koni, które wyszły spod mojej ręki teraz osiąga sukcesy. Przykładowo jeździłem klacz Souvenir (po Stakkato), na której Philipp Weishaupt odnosił bardzo dobre wyniki. Był m.in. mistrzem Niemiec, dzięki Souvenir został powołany do kadry niemieckiej, brał udział w Longines Global Champions Tour i Pucharach Narodów. Od małego jeździłem też Chico, którego dosiada obecnie Weishaupt. Startował na nim w Aachen, wygrał Grand Prix w Hagen. Podobnie Solitaer, na którym startował najpierw Henrick von Eckermann, a teraz Philipp Weishaupt. Na co dzień pracuję i mieszkam koło Hannoveru gdzie znajduje się stajnia Winter-Schulze. Wszystkie konie, na których jeżdżę należą do Winter-Schulze lub do Beerbauma.
TS: Obserwując na co dzień to, co dzieje się w Niemczech, jak ocenia Pan poziom sportu i imprez w Polsce?
PJ: Polska bardzo się posunęła do przodu, jeśli chodzi o jeździectwo, hodowlę i organizację zawodów. Najlepszym przykładem jest Cavaliada Tour, która ma niesamowitą markę, można powiedzieć europejską. Jak dla mnie i moich znajomych Cavaliada w Kołobrzegu była niesamowitym wydarzeniem. Przy okazji, kiedy pokazywałem wideo z moich przejazdów na Cavaliadzie Ludgerowi, był on zachwycony. Od razu pytał się co to za zawody. Od tego czasu co roku na Cavaliadę do Poznania wysyła któregoś ze swoich jeźdźców.
TS: Może w takim razie i Beerbauma zobaczymy na polskich zawodach?
PJ: Z pewnością by przyjechał, jednak jego obecna pozycja i grafik zawodów nie pozwalają mu na to. Często właśnie konkursy, w których jest wiele punktów do zdobycia, są w czasie Cavaliady i on musi na takich imprezach być. Jednak zawsze obecna jest reprezentacja z jego stajni. W końcu jego jeździec, Christian Kukuk wygrał Grand Prix w Poznaniu.
TS: Czyli głównie zajmuje się Pan pracą z młodymi końmi. A co z Pana ambicjami, jeśli chodzi o konkursy Grand Prix?
PJ: Jeżdżę głównie na zawody dla 4,5 i 6-latków, ale też na konkursy Grand Prix. Obecnie mam jednego konia na tego typu konkurs. Ma duże możliwości, ale jest to trudny koń, który nie koncentruje się na parkurze. Interesuje go wszystko poza przeszkodą, która jest przed nim. Jeżdżę na nim przede wszystkim, żeby zdobywać doświadczenie i nie wyjść z wprawy w tak dużych konkursach. Kiedy uda się dostać lepszego konia, to nie będę musiał zaczynać od zera, bo będę już wjeżdżony w te wyższe klasy. Marzenia każdego jeźdźca spełniają się z takim koniem, który chodzi Grand Prix. Myślę, że trzeba inwestować w młode konie, a potem robić selekcje, które do czego się najlepiej nadają. Ja w tej chwili zacząłem jeździć Espresso. Jest to bardzo fajny koń, obecnie chodzi małe i średnie rundy, które są w zasięgu jego możliwości i czuje się w nich bardzo dobrze. Czasami można pojechać z nim większy konkurs, ale potem trzeba z powrotem zejść na dół, żeby odetchnął. Miałem świetnego konia, właśnie Suvenir, którą musiałem oddać.
TS: Dlaczego musiał Pan oddać Suvenir?
PJ: Uważałem, że Philipp będzie miał z tego konia większy pożytek i w pełni wykorzysta jej możliwości. W sumie, w jego karierze wygrała milion Euro. Na tych zawodach, na których jeżdżę, dojście do takiej sumy byłoby niemożliwe. Weishaupt i jeźdźcy Ludgera na zawodach są co tydzień, konkursy Grand Prix to dla nich chleb powszedni.
TS: Czy ma Pan okazję przyglądać się pracy Ludgera i jego stajni? Mógłby nam Pan zdradzić, jak wygląda podejście do konia i zawodników ze strony jednego z najlepszych jeźdźców świata?
PJ: Ważne jest zaplecze i dobry menedżer. Proszę spojrzeć, że te konie które chodzą Grand Prix ze stajni Beerbauma mają po 15-16 lat i są w dobrej formie. Tutaj nie jest tak, że konia leczy się jak jest już kulawy. Zawodnicy i pracujący tam ludzie mają takie wyczucie i od razu reagują, kiedy cokolwiek jest nie tak. Tutaj normą jest poddawanie wierzchowca profilaktycznym badaniom, w których lekarz stwierdza w jaki sposób zabezpieczyć go przed poważną kontuzją. W końcu lepiej zapobiegać niż leczyć. W stajni u Ludgera konie co tydzień są przeglądane przez weterynarza, bo wcześniejsze wykrycie kontuzji zwyczajnie skraca długość leczenia. Jeśli chodzi o jego podejście do zawodników, to na moim przykładzie wygląda to tak, że analizujemy z Ludgerem moje przejazdy oglądając film i mówi czy błąd był spowodowany nieuwagą konia czy był z mojej winy, a potem wyjaśnia co powinienem zrobić. Takie uwagi są bardzo cenne, ponieważ sam jeździec czasami już nie ma pomysłu co zrobić, żeby przestać popełniać te same błędy. Ludger krytykuje, ale robi to w sposób konstruktywny.
TS: Na wielu międzynarodowych zawodach można zauważyć zżycie pomiędzy zawodnikami z tego samego państwa. Doradzają sobie, pomagają…
PJ: Często na zawodach widzę Marco Kutchera, Marcusa Ehninga czy Christiana Ahlmanna, którzy stoją i przyglądają się swojej jeździe nawzajem, a po wszystkim dyskutują nad swoimi przejazdami. Przed konkursem często jeden do drugiego podchodzi i pyta się, ile tutaj zrobi kroków, jakim łukiem podjedzie do tej przeszkody. Może to zżycie wynika z częstych, drużynowych wyjazdów na Puchar Narodów? Są tam zespołem, trzymają ze sobą. Widać, że jest to team, który chce sobie pomóc. Ja osobiście pamiętam, jak na zawodach w Poznaniu pomagali mi Kutcher, Weishaupt i Kukuk mimo, iż nie byłem w ich teamie.
TS: Co w takim razie można zrobić, by upowszechnić w Polsce kontakt i wymianę uwag pomiędzy młodymi jeźdźcami, a tymi doświadczonymi?
PJ: W państwach, gdzie dużo jeździ się Pucharów Narodów drużyna składa się z doświadczonych zawodników i jednego lub dwóch młodych jeźdźców. Wtedy zadaniem tych starszych jest wprowadzenie młodszych w sport na wysokim poziomie. Tak do drużyny Beerbauma zostali wprowadzeni Weishaupt i Kukuk. Teraz, podobny system wprowadzania młodych w duży sport ma ma cykl Global Champions League, gdzie w drużynie obok gwiazd światowego jeździectwa są tacy, którzy dopiero wchodzący na międzynarodową arenę. Myślę, że to niesamowicie ważne dla młodego człowieka, by mieć wsparcie i pomocną dłoń od autorytetu. W Niemczech organizowanych jest wiele konkursów zespołowych, przykładowo pomiędzy klubami. Odbywają się na zasadzie Pucharu Narodów. Parkur nie ma 150 cm, ale jego głównym celem jest wprowadzenie młodych w tego typu konkursy.
TS: Od dwóch lat w Polsce mamy drużynowy Puchar Polski podczas Polskiej Ligi Jeździeckiej.
PJ: Trzeba to w takim razie rozwijać. Mamy świetne dzieci, juniorów i młodych jeźdźców. Jeśli oni będą dobrze prowadzeni, a dobre konie będą zabezpieczane, to wszystko pójdzie do przodu.
Fot. Asia Bręklewicz, Karol Rzeczycki
Rozmawiała Karina Olszewska.