Rozmowa z Michałem Tyszko, brązowym medalistą Halowego Pucharu Polski.
Tylko Skoki: Gratuluję zdobycia brązowego medalu Halowego Pucharu Polski. To Twój pierwszy taki sukces w kategorii seniorów.
Michał Tyszko: Myślę, że jest to obiecujący początek mojej kariery seniorskiej. To dla mnie duży sukces ze względu na fakt, że odniosłem go na koniu, którego prowadzę od 4-latka. Sam go układałem i przeprowadzałem przez kolejne lata kariery. Oczywiście nie jest to wyłącznie moje osiągnięcie. To wkład całego zespołu: trenerów, luzaków, stajennych, którzy dbali o konie i pomagali mi w codziennej pracy.
TS: Który z trenerów przyczynił się do Waszego sukcesu?
MT: W chwili obecnej trenuję z Rudigerem Wassibauerem. Rozpoczęliśmy współpracę na początku zeszłego roku. Dzięki niemu znów zacząłem odnosić sukcesy. Po wyjściu z kategorii młodych jeźdźców, moja kariera nie rozwijała się tak szybko, jak w poprzednich latach... Praca z Rudigerem dała mi motywację i, nawiązując do żargonu jeździeckiego, ruszyłem z kopyta. Zaczęło się od założenia, aby znaleźć się w pierwszej dziesiątce mistrzostw Polski. Udało się. Następnym planem była pierwsza trójka Halowego Pucharu Polski. Mam nadzieję, że kolejne etapy również uda się z sukcesem realizować. W tym miejscu nie mogę nie wspomnieć o pozostałych trenerach, którzy wnieśli swój wkład w rozwój mojej kariery. Byli to: Stanisław Marchwicki, Krzysztof Aftyka, Marek Skrzypczyk, Zbigniew Januszewski oraz Misza Sabitov, którzy jako pierwsi udzielali mi jeździeckich szlifów.
TS: Co było przyczyną spadku Twojej formy wraz ze zmianą kategorii wiekowej?
MT: W 2012 roku zdobyłem ostatni medal w mistrzostwach Polski młodych jeźdźców. To było idealne zakończenie startów w tej kategorii wiekowej, bo na pożegnanie zdobyłem złoto. Przechodząc do seniorów, próbowałem pójść za ciosem i pojechać na tę samą imprezę, gdzie nie raz zdobyłem podium. Niestety, mimo wielkich chęci i ogromnego serca, jakie moje konie wkładały w pokonywanie parkurów, okazało się, że są one niestety za trudne. Nie były to konie klasy mistrzowskiej. Nigdy nie robię czegoś za wszelką cenę, więc pokornie czekałem na swoją kolej. Wiem, że mimo niepowodzeń trzeba cierpliwie realizować swoje cele i przede wszystkim ciężko pracować.
TS: To właśnie Surrimo okazał się tym mistrzowskim koniem? Kiedy pojawił się on w Twojej stajni?
MT: Surrimo pojawił się jeszcze za życia naszego taty Krzysztofa. Kupił go jako źrebaka i wspólnie odchowywaliśmy go w należącej do rodziny Stadninie Koni Widzów, którą nasz tata przejął w 2000 roku. Do Garbówka trafił w wieku 3 lat, gdzie rozpocząłem z nim treningi i tak z roku na rok przechodziliśmy na kolejne, wyższe poziomy, by w końcu dojść do Grand Prix. Jestem jedynym jeźdźcem tego konia, wykonuję z nim całą pracę. Osobami, które na niego także czasem wsiądą, są moja żona, Joanna Rosicka-Tyszko i brat Mateusz.
TS: Wśród polskich zawodników widać częstą rotację młodych, dobrych koni…
MT: Realia, które panują w naszym kraju, czasem zmuszają nas do tego. Nie mamy tylu sponsorów, którzy mogliby zainwestować w przyszłościowego konia i poczekać na wyniki. Prowadząc stajnie sportowe, wspólnie z bratem musimy funkcjonować w ten sam sposób. Mamy wiele koni i część z nich sprzedajemy, żeby móc się utrzymać. Nie chciałbym sprzedawać Surrimo. Jednak utrzymujemy się z prowadzenia ośrodków jeździeckich i stadniny, stąd podejmujemy takie działania, które pozwolą nam na dalsze funkcjonowanie.
TS: Ośrodek i klub w Garbówku prowadzisz wraz z żoną. Jaki jest między Wami podział obowiązków?
MT: Tata zbudował kiedyś niewielką stajnię na parę koni dla mnie i brata. Następnie powoli powiększał ośrodek i kupił stadninę koni pełnej krwi angielskiej w Widzowie, założoną przez braci Lubomirskich na początku XX wieku. Po śmierci taty jej zarządzaniem zajął się mój brat bliźniak Mateusz. Ja, wraz z żoną, zajęliśmy się Garbówkiem. Wspólnie prowadzimy stajnię, trenujemy młode konie, zajmujemy się ich sprzedażą czy treningiem jeźdźców. Staramy się ciągle iść do przodu, w miarę możliwości rozwijać ośrodek. Stopniowo dążymy do tego, żeby TKJ Garbówek należał do najlepszych klubów w Polsce. Naszym celem jest rywalizowanie nie tylko na arenie polskiej, ale i międzynarodowej. Moja żona Asia również jest czynną zawodniczką, jednak przez kontuzję kolana na razie nie widać jej na parkurach. Całe serce wkłada teraz w prowadzenie ośrodka. To nasze życie. Dzięki temu, że robię to wspólnie z żoną jest nam o wiele łatwiej. Zawsze możemy na siebie liczyć.
TS: Czyli jeździeckie małżeństwo to układ idealny?
MT: Zdecydowanie. Z Asią znamy się bardzo długo. Już od juniorów, kiedy rywalizowaliśmy na tych samych zawodach. Niejednokrotnie staliśmy obok siebie na podium, m.in. podczas mistrzostw Polski juniorów w 2008 roku, kiedy zdobyłem złoto, a Asia brąz. Mamy wspólną pasję i rozumiemy siebie nawzajem. Jesteśmy związani z końmi i wiemy, ile poświęceń to od nas wymaga. Kiedy jest się zawodnikiem, bardzo ważne jest wsparcie drugiej osoby. Na zawodach są emocje, czasem coś się nie uda i człowiek staje się kłębkiem nerwów. Asia potrafi mi pomóc i być dla mnie wsparciem. Przez swoją kontuzję obecnie nie startuje, ale mam nadzieję, że niedługo zobaczymy ją na parkurach i będzie osiągać kolejne sukcesy.
TS: Hodowlana marka stadniny w Widzowie jest znana od wielu lat. Jak teraz wygląda organizacja stajni i hodowli?
MT: Od lat w Widzowie dominowała hodowla koni pełnej krwi angielskiej. Powoli zmieniamy charakter stadniny, skupiając się na hodowli koni o sportowym użytkowaniu, głównie w kierunku skoków przez przeszkody. Do tego wykorzystujemy klacze, na których wygrywaliśmy liczne konkursy w kategorii młodych jeźdźców. Jeśli chodzi o prowadzenie ośrodków zarówno w Widzowie, jak i w Garbówku wszystkie kluczowe decyzje podejmujemy wspólnie z bratem. Mateusz zajmuje się częścią hodowlaną, konsultując z nami m.in. dobór ogierów.
TS: Jak wyglądają relację pomiędzy Tobą a bratem Mateuszem? Czy podział ośrodków był dla Was naturalny?
MT: Jak to z bliźniakami, porozumienie było zawsze. Kwestia podziału wynikała z faktu, że te ośrodki są oddalone od siebie o 80 km i aby wszystko mogło prawidłowo funkcjonować, każdy z nas musiał zająć się jednym z nich. Garbówek jest przystosowany do sportu. Tata budował tą stajnię dla naszej dwójki. Kiedy zmarł, Mateusz podjął decyzję o krótkiej przerwie od startów. Wspólnie zdecydowaliśmy, że to ja zostanę w stajni sportowej, a brat skupi się na zarządzaniu stadniną. Po przerwie rozpoczął pracę z młodymi końmi i wrócił w dobrym stylu na hipodromy, wygrywając liczne konkursy. Ta przerwa dobrze mu zrobiła.
TS: Na zakończenie rozmowy powiedz nam, jakie masz plany na kolejne miesiące?
MT: Z Surrimo planuję starty głównie w zawodach międzynarodowych i docelowo udział w mistrzostwach Polski. Nie ukrywam, że moim marzeniem jest udział w mistrzostwach Europy czy mistrzostwach świata. Nie wiem, czy podołam tym ambitnym wyzwaniom, ale będę do tego uparcie dążył. Oczywiście pozostają aspiracje i marzenia powrotu do kadry. Wiem, że nie mamy jeszcze z Surrimo perfekcyjnie ustabilizowanej formy. Czasami jest super i wszystko wychodzi, zdarzają się jednak też i słabsze momenty. W kadrze trzeba mieć stuprocentową skuteczność. Znam swoją wartość i wiem, że muszę jeszcze poczekać, a także dużo pracować, by osiągnąć te cele. Mam jednak nadzieję, że największe sukcesy sportowe dopiero przede mną.
Rozmawiała Karina Olszewska.
Fot. Asia Bręklewicz, Karol Rzeczycki, Dominika Tatoń