Rozmowa z Michaliną Szmytką, srebrną medalistką Pucharu Polski młodych jeźdźców, o początkach jeździeckiej kariery, trudnym Comecie, belgijskim trenerze i o przygotowaniach do mistrzostw Europy.
TylkoSkoki: Jesteś odkryciem Halowego Pucharu Polski, w którym zdobyłaś srebro w kategorii młodych jeźdźców. Czy od pierwszej kwalifikacji walczyłaś o miejsce na podium?
Michalina Szmytka: W ogóle nie zakładałam, że znajdę się na podium i było to dla mnie ogromne zaskoczenie. To mój pierwszy rok w młodych jeźdźcach. Jak się okazało i ja i koń jesteśmy w świetnej formie. Wychodziłam z założenia, by od pierwszych kwalifikacji zdobywać punkty i zostawić sobie zapas przed finałem. Wolałam podejść do tego ze spokojną głową. Udało się i dwie ostatnie kwalifikacje mogłam sobie odpuścić i sprawić, że Comet miał siły na finał. Konkurencja w młodych jeźdźcach jest na bardzo wysokim poziomie. Zarówno Dajana [Pawlicka] i Asia [Marciniak, przyp.red.] od wielu lat są w kadrze, mają ogromne doświadczenie. Po półfinale okazało się, że jestem na prowadzeniu. W finale troszkę zjadły mnie nerwy, ale ten drugi nawrót pojechałam tak dobrze, jak tylko mogłam i wszystko nam się udało.
TS: Cofnijmy się jeszcze do Twoich początków. Jak to się wszystko zaczęło?
MS: Tata miał stajnie przy naszym domu. Sam jeździł w tereny, a potem zabierał mnie ze sobą, wsadzał na konie i jeździliśmy razem. Początkowo moja jazda polegała tylko na terenach i dzikim galopie po polach (śmiech). Nigdy nie zakładałam, że będę skakać, ale coś mnie w tym kierunku ciągnęło. Wtedy dostałam pierwszego kucyka, który jak miałam nadzieję, wprowadzi mnie w pierwsze skoki. Niestety, moja mama bardzo nie chciała żebym skakała i kupiła mi kucyka ujeżdżeniowego Deborah B. Pod okiem Galiny Sabitov ćwiczyłam dresaż, jednak po pewnym czasie było to dla mnie za mało. Chciałam poczuć więcej adrenaliny, dlatego przeniosłam się do stajni skokowej. Z początku próbowałam tego mojego kucyka przestawić na konia skokowego, ale wiadomo jak to z kucykami bywa (śmiech). Jednak coś mi się udało, bo pojechałam nią Mistrzostwa Kucyków w 2014 roku. Pierwszym sportowym koniem był Ericsson, z którym zdobywałam pierwsze szlify. On wiele mnie nauczył. Dostałam go gdy miał zaledwie 5 lat, a ja nie miałam żadnego doświadczenia, więc razem dochodziliśmy do poziomu jaki chciałam żebyśmy osiągnęli. Dwa lata temu zaczęliśmy szukać wierzchowca na wyższe konkursy i znaleźliśmy Cometa. Wtedy nikt się nie spodziewał, że będzie to koń na więcej niż 140.
TS: Gdzie obecnie trenujesz i kto pomaga Tobie w pracy z końmi?
MS: Razem z moim 17-letnim bratem stacjonujemy w stajni postawionej przy naszym domu w Kolumnie, obok Łasku. Mamy plac, halę, padoki - wszystko czego potrzeba. Trenuję z Bernardem Demetsem i Asią Rosicką. Bernard nie mieszka w Polsce i przyjeżdża do mnie tak często, jak to możliwe. Z tego względu, że nie czuję się jeszcze na siłach, by samodzielnie pracować i skakać korzystam z pomocy Asi. Ona przyjeżdża, by ze mną skakać i poprawiać słabe elementy. Skupiamy się głównie na ćwiczeniach rozluźniających i nad gimnastyką.
TS: Jak rozpoczęła się Twoja współpraca z Bernardem Demetsem?
MS: Jak stacjonowałam jeszcze w Gajewnikach, Bernard przyjeżdżał do Andrzeja Głoskowskiego. Przychodziliśmy tam wraz z bratem podpatrywać jak wyglądają ich treningi. I tak po jakimś czasie udało się zorganizować konsultację Bernarda z nami. Potem, gdy przenieśliśmy się do naszej stajni, pozostaliśmy przy wspólnych. To dzięki niemu tak zgrałam się z Cometem. Nikt nie wierzył w sukces naszej pary. Ja, młoda dziewczyna i silny koń jeżdżony przez mężczyznę z twardą ręką. Nie mogłam sobie z nim poradzić. Jednak Bernard swoim podejściem i cierpliwością, dalej motywował mnie do pracy. Nigdy nie chciał, żebym komukolwiek oddała Cometa w trening, by dostać "zrobionego" przez kogoś konia. Kazał mi samej jeździć i samej znaleźć sposób, by się z nim dogadać. Z perspektywy czasu myślę, że to właśnie był klucz do naszego sukcesu.
TS: Opowiedz o Comecie. Czy oprócz niego posiadasz też inne konie?
MS: Na ten moment mam jeszcze klacz Fursa. Ma 12 lat, kupiliśmy ją w Belgii. Współpracuję z nią od lutego i jak na razie jeździmy konkursy 130 cm. Wszystko jeszcze przed nami. Cometa kupiliśmy w Niemczech przy pomocy Rudigera Wassibauera, kiedy miał siedem lat. Comet to takie duże dziecko. Jest bardzo milusiński, na każdym kroku szuka kontaktu. Jest piekielnie inteligentny i jak tylko raz mu się na coś pozwoli lub pokaże, to za każdym razem będzie to wykorzystywał. Wie też, gdzie są cukierki i kto je ma (śmiech). Ma swoje wady, jednak ja nie zwracam na nie uwagi. Ma niesamowite serce do skoków i jest przy tym bardzo ufny. Wjeżdżając z nim na parkur wiem, że mogę na niego liczyć w 100%. Dzięki niemu czuję, że to mój czas. Nadszedł ten rok, w którym mogę powalczyć.
TS: Jak wyglądają Twoje treningi?
MS: Nasza praca opiera się na ujeżdżeniu. Skupiamy się na gimnastyce, na niewysokich skokach. Może śmiesznie to zabrzmi, ale te konie potrafią skakać, więc na treningach bardziej chodzi o to, żebym ja złapała oko, a koń pozostał w formie. Wtedy on na zawodach może dać z siebie wszystko. Najważniejsze to nigdy się nie poddawać. Ciężką pracą można osiągnąć wszystko.
TS: Wspomniałaś, że na początku nie mogłaś sobie z nim poradzić i mało kto wierzył w Wasz wspólny sukces. Jednak się udało.
MS: Początki były bardzo trudne. Był niesamowicie silny i kompletnie nie mogłam sobie z nim poradzić. Na pierwszych zawodach nie mogłam nawet skoczyć przeszkody na środku, tylko skakałam nad stojakami. Zero kontroli, nie mogłam nad nim zapanować! Po prostu nie mam tyle siły fizycznej, żeby złapać go za „pysk”. Ten koń musiał zrozumieć, że na delikatne pomoce też trzeba reagować. Ja nie mam siły, żeby z nim walczyć. Zamiast tego stawiam na współpracę. Własnie to musieliśmy wspólnie wypracować. Na początku Comet nie miał też do mnie zaufania. Ja, jako młody jeździec nie widziałam dystansu, nie miałam takiego oka... Oczywiście były momenty, w których mówiłam, że to już koniec. Rzucam jeździectwo. Nie wiedziałam czy to ja jestem takim beztalenciem, co mam jeszcze zrobić żeby było lepiej. Przy każdym takim załamaniu zarówno trenerzy, jak i rodzice pchali mnie naprzód i mówili, żebym jeszcze próbowała i się nie poddała. Dopiero po jakimś czasie Comet mi zaufał. Zobaczył, że nic mu nie zrobię i powoli dochodziliśmy do takiego momentu, w którym wszystko układa się idealnie. Teraz dziękuję im za te rady, bo gdyby nie oni i Comet, to nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem teraz.
TS: Potwierdzeniem na to jest nie tylko Wasz występ w Halowym Pucharze Polski, ale też ostatnie zawody CSI2* Linz, gdzie jako jedyna oprócz Janka Bobika pokonałaś bezbłędnie konkurs Grand Prix 145 cm zaliczany do światowego rankingu.
MS: Można powiedzieć, że to jeden z pierwszych tak poważnych dla mnie konkursów. Wcześniej były tylko występy na Cavaliadzie w Poznaniu i Lublinie gdzie debiutowałam na poziomie 145 cm. To tak naprawdę moje początki i sama byłam zaskoczona wynikiem z Linz. Nikt się tego nie spodziewał, nawet moja mama (śmiech)! Dla mnie ten parkur był bardzo trudny, a do tego doszedł stres... Może to śmieszne, ale zawsze jak wyjeżdżam na parkur i jestem już sam na sam z Cometem to mówię do niego, że damy radę! Myślę, że dało mi to jeszcze większego powera żeby dążyć do mojego głównego celu na ten rok.
TS: Jaki to cel?
MS: Mistrzostwa Europy. Mój kalendarz jest dostosowany pod zawody kwalifikacyjne. Najbliższe starty to te 2-tygodniowe w Ciekocinku, potem Hagen, Olomouc, Jakubowice. Na ME pojedzie pięciu zawodników, a decyzja o tym kto będzie w składzie zależy od trenera kadry. Poziom jest bardzo wysoki, a ja atakuję z drugiej ligi. Będę robiła wszystko co w mojej mocy żeby udowodnić, że jestem gotowa jechać i godnie reprezentować Polskę. Na mistrzostwa Europy nie jedzie się po to, żeby je tylko przejechać, ale po to, by dać z siebie wszystko.
TS: Życzymy w takim razie powodzenia i trzymamy kciuki za kolejne starty!
MS: Dziękuję bardzo. Przy okazji chciałabym podziękować wszystkim trenerom, rodzicom i przyjaciołom, którzy mnie wspierali. Nie mogę zapomnieć o podziękowaniu dla koni, bez których nic bym nie osiągnęła.
Rozmawiała Karina Olszewska
Fot. Asia Bręklewicz, Dominika Tatoń, Karol Rzeczycki