O powrocie do formy po operacji barku, rodzinnej stajni Wechta w Rosnówku, planach na najbliższy sezon i o związku opartym na pasji rozmawiamy z Maksymilianem Wechtą.
TylkoSKOKI: W styczniu rozpocząłeś treningi po pięciomiesięcznej rekonwalescencji spowodowanej operacją barku. Długo zajęło zanim wróciłeś do formy?
Maksymilian Wechta: Porównując to do mojej poprzedniej przerwy spowodowanej operacją kolana, muszę przyznać, że wtedy pozbierałem się o wiele szybciej. Jeśli chodzi o jazdę konną, kolano mogło sprawić mi o wiele więcej problemów. Do dzisiaj czuję, że mam delikatną dysproporcję pomiędzy jedną, a drugą nogą. Jednak bark dokuczał mi nie tylko w jeździe, a w życiu codziennym. Ta kontuzja była dla mnie bardziej dotkliwa. Czułem więcej dyskomfortu i niepewności niż w przypadku kolana. Ciągłe obawy, że zbyt szybko bark przeforsuję, lub kiedy spadnę z konia, to on mi wypadnie (tak jak to bywało przed operacją) sprawiły, że pojawiła się u mnie blokada psychiczna.
TS: Jak ją zwalczyłeś?
MW: Stopniowo startując i jeżdżąc różne konie. Parę razy byłem narażony na uraz i wtedy czułem, że mięśnie są na tyle silne, że ten bark trzymają. Z upływem czasu ta pewność wracała. Teraz mogę pozwolić sobie na więcej i od paru miesięcy już prawie o nim nie myślę. To oznacza, że mogę działać dalej.
TS: W czasie Twojej przerwy, Małgorzata Koszucka (dziewczyna Maksymiliana i zawodniczka KJ Wechta) przejęła do jazdy Quinchelle i Celtię. Czy to pomogło Tobie przetrwać spokojnie czas rekonwalescencji?
MW: Dzięki temu, że Gosia jeździła te klacze, utrzymała je w dobrej formie. Nie musiałem ich wysyłać do kogoś w trening, by widzieć je tylko raz na tydzień i nie wiedzieć co się z nimi dzieje. Wzięła je pod swoją opiekę. Miałem codzienny wgląd na to, co się u nich dzieje. Pomogły jej też wejść na wyższy poziom konkursów i złapać doświadczenie, które wykorzystuje teraz na swoich koniach.
TS: Jak wyglądał Twój powrót do treningów?
MW: Wróciłem w środku zimy. Mimo, że Gosia się nimi zajmowała, to przez przerwę świąteczno/noworoczną ich forma nie była aż tak dobra, jak bym chciał. Musieliśmy na nowo ją odbudować zarówno u mnie, jak i u koni. Bardzo starałem się dobrze je przygotować na obecny sezon, jednak te pięć miesięcy to dużo, by od razu wejść z powrotem do wysokiego sportu. Na początku kwietnia wybrałem się na półtora miesiąca do mojego trenera, Christiana Hessa. Bardzo mi pomógł. W czasie mojej przerwy zajmował się młodszymi końmi. Jego wskazówki były dla mnie bezcenne i dodały mi skrzydeł do dalszego działania. Myślę, że pracę domową odrobiłem, bo widzę, jaki postęp uczyniła przez ten czas Celtia. To właśnie ona zrobiła na mnie największe wrażenie po powrocie do treningów i obecnie na niej czuję się najpewniej.
TS: Czyli teraz to Celtia, a nie London jest Twoim oczkiem w głowie?
MW: Myślę, że ona jest teraz numerem 1. Oczywiście, jest zasłużony London, ale on ma już swoje lata i trzeba do niego podchodzić bardzo indywidualnie. Pojechać raz jakiś łatwiejszy, raz trudniejszy konkurs, ale na pewno nie eksploatować go, jak kiedyś. On już swoje zrobił i myślę, że jeśli będziemy dobrze o niego dbać, to jeszcze nie raz pokaże swoją klasę. Dodatkowo muszę przyznać, że kolejnym koniem, który mnie zaskakuje jest Quinchella. Do Olszy zabraliśmy ją treningowo, żeby pojechała na zawody przed Bratysławą, a ona wygrała Grand Prix (śmiech). Myślę, że z tych młodszych koni, to La Calidad, Casilio czy Number One będą gotowe na Grand Prix dwu-trzy gwiazdkowe w przyszłym, a może i w końcówce tego roku.
TS: Na co dzień trenujesz i stacjonujesz w Rosnówku. Tam mieści się stajnia Wechta Equestrian tworzona przez Twoją rodzinę. Jak wygląda u Was podział obowiązków?
MW: Ja zajmuję się sportem. Treningi koni to "moja broszka". Układam też plan startów, znam wszystkie moje konie i wiem, czego potrzebują i w jakiej są formie. Oczywiście każda decyzja dotycząca zawodów jest konsultowana i podejmujemy ją wspólnie. Olek zajmuje się menadżerką: zgłaszaniem na zawody, rozliczeniami. Jego oczkiem w głowie jest hodowla. W niej, zajmuje się stacją ogierów i rozpłodem naszych klaczy. Często też znajduje dla mnie ciekawe zawody za granicą. Dzięki jego kontaktom udało nam się dostać na CSI5* i CSI3* do Francji. Olek doradza mi też w sporcie, a wszystko konsultujemy z tatą. On jest szefem i główne decyzje należą do niego. Nie mógłbym nie wspomnieć o Gosi, która bardzo mi pomaga. Jak to mówią, każdy dom potrzebuje kobiecej ręki i to samo tyczy się stajni. Aktualnie mamy dość świeży skład młodych ludzi. Łącznie ze mną jest czterech jeźdźców i czterech luzaków. Codziennie jeździmy po 7-8 koni, plus wykonujemy dodatkowe, stajenne zajęcia, także jest co robić.
TS: Jeźdźcem jesteś razem z Gosią. Jak wygląda Wasza współpraca w stajni?
MW: Wiem, że Gosia ma dobrą rękę do młodych koni, którymi zawsze staramy się podzielić. Najczęściej wypada to w ten sposób, że ona dostaje żeńskie konie z którymi świetnie się dogaduje, a te wymagające męskiej, technicznej jazdy dostaję ja. Jednak system jest otwarty. W trakcie sezonu często się wymieniamy. Jeśli Gosia ma problem z danym koniem to biorę go na zawody, jeżdżę z nim żeby go poduczyć i też żebym sam poczuł i wiedział, jak doradzić Gosi. I tak samo jest na odwrót. Mi nie przypasowała Charlene, wraz z którą Gosia dogaduje się bardzo dobrze i startują obecnie na poziomie LR. Dodatkowo na wyższy level ma ogiera Alvaro - bardzo trudnego wierzchowca. Po tylu latach prób i błędów wypracowaliśmy między nami taki system współpracy, który odpowiada zarówno mi i jej.
TS: Jesteś jej trenerem?
MW: Można tak powiedzieć. Jeździmy wspólnie na różne konsultacje, tak jak np. do Christiana i jeśli on coś powie, to działamy według jego zastrzeżeń. Nie stoję też nad nią na każdym treningu, tylko jestem, gdy potrzebuje rady, pomocy. Jestem odpowiedzialny dobrać Gosi parkur czy trening dla danego konia. I to tyczy się nie tylko jej, bo mamy dwóch berajtrów, z którymi też ustalam indywidualny plan dnia dla każdego konia - czy ma lonżę, dzień wolny, teren lub jazdę ujeżdżeniową. Wszystko w tej kwestii zależy ode mnie.
TS: Można tylko pozazdrościć...
MW: Niby tak, ale jak jest źle, to tylko ja jestem winny! A jak jest dobrze, to nikt nic nie mówi (śmiech). Myślę, że wszystko na ten moment się układa. Uczymy się na błędach i idziemy dalej.
TS: Jesteście z Gosią parą od prawie 5 lat. Razem trenujecie, startujecie i pracujecie. Kolejny przykład na to, że jeździectwo to nie tylko pasja, a cały styl życia.
MW: Myślę, że każdy chciałby mieć związek opierający się na wspólnym hobby, przez które się poznaliśmy. To było w Lesznie, na zawodach halowych. Gosia przyjeżdżała do mnie na weekendy i pomagała w treningach. Wtedy zrodził się pomysł, żeby rozpoczęła starty na naszych koniach. Gdzieś tam stopniowo nabierało to wszystko sensu i zdecydowaliśmy się, by zamieszkać razem w Rosnówku. Wspólna radość z sukcesów czy wychodzenie z kryzysów w sporcie dodaje skrzydeł do związku partnerskiego.
TS: Masz 24 lata. Czy praca w stajni to już Twoja pełnoetatowe zajęcie?
MW: Po maturze poszedłem na studia, jednak po pół roku musiałem zrezygnować. Po odejściu Krzysztofa Ludwiczaka z trzech koni zrobiło mi się dziewięć. W tamtym momencie nie dawałem rady działać na dwa fronty. Oczywiście, rodzice chcieli bym studia skończył, ale po pewnym czasie mnie zrozumieli. Nie mogłem równocześnie ciągnąć dwóch rzeczy na takim poziomie, jak bym chciał. Od rana do nocy byłem na nogach i czułem, że zawsze konie coś tracą. Czy to na zawodach, czy w domu. Nie chciałem robić wszystkiego na pół gwizdka i wolałem skupić się na tym, co kocham.
TS: Po Valence kolejnym przystankiem będą mistrzostwa Polski?
MW: W tym roku nie udało mi się załapać do składu na mistrzostwa Europy, więc głównym celem na ten sezon są właśnie mistrzostwa Polski. Myślę, że rywalizacja będzie bardzo zacięta, bowiem poważnych kandydatów do złota jest myślę, z ośmiu, ale powalczyć zawsze można. To będą moje trzecie mistrzostwa Polski w kategorii seniorów, jak na razie w dwóch ostatnich jechałem z 50% skutecznością (śmiech). Trzy lata temu zająłem trzecie miejsce w raz z Londonem, a w zeszłym roku niestety nie udało mi się zdobyć medalu. Kolejnym planem jest na pewno wdrażanie mniej doświadczonych koni do wyższych konkursów, by miały szansę wykazania się. Wyzwaniem będzie także sezon halowy, który trzeba sobie dobrze zaplanować, by konie miały gdzie chodzić. Teraz po przerwie będę się starać robić jak najlepsze wyniki, by w przyszłym sezonie móc startować na wysokim poziomie i być znaczącym elementem składu kadry narodowej. Chciałbym też odrobić stracone miesiące, by wejść do TOP 200 światowego rankingu. Przez pięć miesięcy jedynie w nim spadałem, poprzez kontuzję nie zdobywałem punktów, ale od października będę punktował na nowo. Ranking Longines jest dla mnie ważny, bowiem uważam go za wyznacznik aktualnej formy i poziom danego zawodnika.
TS: Masz szeroką stawkę koni. Mógłbyś opisać dyspozycję każdego z nich?
MW: Myślę, że London, jeśli tylko dobrze go poprowadzimy i przygotujemy może być cały czas koniem na Puchar Narodów. Oprócz niego, w przyszłym sezonie stawiam na Celtię i Quinchellę. Z pewnością będą to konie na Grand Prix trzygwiazdkowych zawodów, a mam nadzieję, że może i na więcej. Do formy powraca Casilio, który potrzebuje startów na poziomie 140 - 145 cm. Teraz zabieram go do Francji, gdzie będzie mógł złapać doświadczenia. Trudnym koniem jest La Calidad. Jak narazie dobrze się sprawuje, jednak myślę, że potrzebujemy więcej czasu i zgrania. Dodatkowo mamy całkiem szeroką stawkę młodych koni, w których widzę potencjał na przyszłość.
Rozmawiała Karina Olszewska.
Fot. Asia Bręklewicz, Tomas Holcbecher, Dominika Tatoń i Karol Rzeczycki.