Pierwsze konie wprowadziły się do Rosnówka niecałe 17 lat temu. Budowa własnej stajni była marzeniem Pana Dariusza Wechty, który od dziecka miał styczność z końmi i zawsze chciał mieć swój ośrodek. Kiedy tylko stało się to możliwe, postanowił zrealizować swoje marzenia. Klub Jeździecki Wechta znajduje się w Rosnówku, tuż na skraju Wielkopolskiego Parku Narodowego. Z jednej strony otoczony lasem, a z drugiej jeziorem. Konie mają do dyspozycji przestronne padoki i łąki. Na infrastrukturę ośrodka składają się dwie stajnie sportowe na 25 boksów, jedna stajnia hodowlana, a także plac, hala i karuzela. Nad stawem, w którym pływają karpie i amury, położony jest domek myśliwski, spełniający funkcję domku gościnnego i miejsca spotkań.
W Rosnówku oprócz koni można spotkać wiele zwierząt, jak psy a wśród nich znany z zawodów Bobak, koty, pawie, kury i oczywiście konie. Te, najpierw sprowadzane były z Racotu, a następnie z Niemiec.
Gdy koni zaczęło przybywać, powstała również hodowla. Jednym z pierwszych wyhodowanych tam koni jest Celtia, na której startuje Maksymilian Wechta. „Głównym celem naszej stajni są oczywiście jak najlepsze wyniki sportowe. Hodowla działa dodatkowo. Cały czas się tego uczymy i obecnie stawiamy na dobre matki, które mają doświadczenie w sporcie, jak Donatella czy Boliwia. Prowadzimy też stację ogierów. Poprzez udostępnianie polskim hodowcom nasienia dobrych ogierów chcemy, żeby wprowadziły coś do naszego jeździectwa. Widzę, że wiele osób z tego korzysta i powoli na parkurach można spotkać sporo dobrych koni po naszych ogierach” podkreśla Maksymiilan Wechta, główny zawodnik stajni.
Jak wygląda dzień w stajni Rosnówko? Każdego wieczora Maks przygotowuje rozpiskę dla pracowników, żeby każdy przychodząc do pracy znał swoje zadania. Rano o godzinie 8 rozpoczynają dzień pracy. W treningu jest dwadzieścia pięć koni, a na padokach kolejnych dwadzieścia - młodych koni i klaczy hodowlanych. Jest też 23-letni Quamiro, który cieszy się ze spokojną emerytury wśród końskiego towarzystwa.
W stajni jest aktualnie trzech jeźdźców, łącznie z Maksymilianem. Każdy z nich ma luzaka do pomocy. Dodatkowo w Rosnówku pracuje dwóch stajennych, którzy oporządzają stajnie i karmią konie.
„Na bieżąco piszemy plan pracy dla każdego konia. Jak wyjeżdżamy na zawody, to berajtrzy mają do jazdy 7-8 koni, a każdy z nich wymaga czegoś innego. La Calidad jest koniem, którego trzeba jeździć zdecydowanie i od pierwszego momentu musi być pod kontrolą. Trzeba go cały czas czymś zajmować. Jak mnie nie ma, to idzie na mocniejszą lonżę. Dziewczyny na nim jeżdżą, ale z reguły pod moim nadzorem. Kiedy nas nie ma, skupiają się na pracy na drągach, gimnastyki ujeżdżeniowej. Najważniejsze dla nas jest to, żeby konie były szczęśliwe i rozluźnione, co dziewczyny bardzo dobrze wykonują” podkreśla Maks i dodaje, że codziennie stara się jeździć na około siedmiu koniach. Zależy mu na tym, by poświęcić swoim koniom jak najwięcej czasu i mieć wszystkie pod kontrolą. „Obecnie mamy odpowiednią ilość koni w treningu, co pozwala nam skupić się na tych najważniejszych. Nie lubię mieć presji, że codziennie muszę jeździć jak najwięcej koni. Mając to w głowie podczas treningu nie wpływa to pozytywnie na naszą pracę.”
Ważne jest podejście do koni sportowych, jakie prezentuje Maks. Każdy z wierzchowców wychodzi na zewnątrz minimum dwa razy w ciągu dnia. Oprócz jazdy czy lonży ma zapewnioną karuzelę lub wyjazd w teren. „Przykładowo, jeśli rano pojeżdżę Londona to popołudniu idzie na lonżę albo na spacer do lasu. Jest starszym koniem - im więcej ruchu tym lepiej dla niego i jego kondycji. Chcę, żeby był zadowolony z życia tutaj i staramy się w ten sposób pracować z każdym podstawowym koniem. Młode muszą poczekać jeszcze na większą atencję z naszej strony i skupić się na mniej wymagającym treningu. Dodatkowo zrobiliśmy padoki dla koni sportowych i uważam, że jest to dla nich świetna sprawa.”
Praca w tygodniu kończy się około godziny 15. Jednak jak podkreśla Maks, nigdy nie wychodzi z zegarkiem w ręku. „Nie jest to praca biurowa i wychodzimy ze stajni tylko wtedy, kiedy wykonamy swoje zadania. Nigdy nie potrafię wyjść równo o 15, nawet jeśli mam już pojeżdżone wszystkie konie, bo zawsze znajdę sobie coś do zrobienia – tu coś posprzątam, tu porównam plac po swojemu według mojego, wypracowanego systemu” (śmiech).
Pytany o to czy chciałby zamienić się z kimś innym odpowiada zdecydowanie, że jest szczęśliwy będąc w tym miejscu. „Cieszę się, że jestem częścią tego ośrodka. Uwielbiam tu mieszkać, bo zawsze, gdy coś się dzieje, to wystarczy, że wyjdę z mieszkania i zawsze mogę zajrzeć do koni, pójść na padoki i zobaczyć czy wszystko jest dobrze. Rosnówko to cudowne miejsce z dala od miasta. Tworzymy tu małą społeczność z pracownikami i rodziną, bo wszyscy tutaj mieszkamy. Spędzamy ze sobą czas w pracy i po niej, więc jesteśmy ze sobą zżyci. Myślę, że to też dobre dla mnie, bo nie muszę codziennie rano stać w korkach, żeby dojechać do pracy, której nie lubię. Jestem tego częścią i nawet nie traktuję tego jak pracy, tylko po prostu jak moje życie.”
Rozmawiało: Karina Olszewska
Fot. Asia Bręklewicz