Młoda i zdolna Ola Kierznowska w tym roku rozpoczęła starty w kategorii juniorów i już zdążyła wygrać trzy Grand Prix na CSI i CSIO tej kategorii wiekowej. Mimo młodego wieku, dzięki swojej pracowitości, stała się partnerem w stajni rodziców - Anny i Huberta. Rozmawiamy z rodziną Kierznowskich o ich wspólnych początkach, ryzykownej decyzji, jaką było założenie stajni w Kietlowie, sposobie na biznes w jeździectwie i o tym, jak wszystko się zmieniło, kiedy Ola po raz pierwszy usiadła w siodle.
Hubert Kierznowski od dziecka był przekonany o tym, że jego życie związane będzie z końmi. Rodzinne tradycje jeździeckie przekazywane były z pokolenia na pokolenie od XIX wieku i słynnej Bitwy pod Somosierrą, w której walczyli jego przodkowie. Również ojciec Huberta jeździł konno i pracował w stadninie koni (dziś sam hoduje konie), a jego mama była prawnikiem. Miała nadzieję, że syn pójdzie w jej ślady. Jednak on, w wieku 8 lat zapisał się do klubu Abaria Iwno. Tam rozpoczął pierwsze treningi i starty w zawodach. Płynnie przechodził przez kadrę juniorów, młodych jeźdźców i seniorów.
Wszystko zmieniło się w latach 90., kiedy Polskę dotknęły zmiany polityczne i ustrojowe. W państwowych stadninach zaczęło ubywać koni. Nie było więc już na czym jeździć... „Postanowiliśmy kupić konia ze Stada Ogierów w Kwidzynie, którego wcześniej dosiadał pan Wiesław Hartman. Wtedy wydawało mi się, że potrafię już jeździć. Kiedy wsiadłem na Carnota to okazało się, że jeszcze nic o tym nie wiem. To był wspaniały wierzchowiec, bardzo utalentowany. Zajęło mi trochę czasu, żeby się z nim porozumieć. Kiedy jednak to się udało, osiągaliśmy razem niezłe wyniki. W 1996 roku, kiedy Piotr Morsztyn wygrał mistrzostwa Polski, ja prowadziłem po dwóch dniach. Niestety, w finale koń się zdenerwował, kiedy zobaczył klacze, które wyszły na pokaz i niestety przegrałem walkę o medal. To były początki moich startów na wyższym poziomie”.
Kiedy Hubert miał 24 lata, postanowił wydzierżawić gospodarstwo rolne. Znajdujące się tam budynki miały posłużyć jako stajnia. Jak sam wspomina, była to dla niego ogromna szansa, ale równocześnie bardzo ryzykowne posunięcie. Wszystko, wraz z ojcem, musiał zbudować od podstaw. „Dzisiaj łatwo się o tym mówi i dobrze to wspomina, ale wtedy było nam ciężko. Zależało mi jednak na tym, by spróbować własnych sił”.
W 1997 roku rozpoczął swoją działalność i otworzył stajnię. Wtedy też poznał swoją obecną żonę, Anię. Na początku postanowili pójść w kierunku treningu trudnych koni. Nie były one drogie, a po przepracowaniu ich wad i doprowadzeniu do normalnego funkcjonowania, sprzedawali je dalej i kupowali kolejne.
„Ania bardzo mi pomagała. Chociaż nie miała dużego doświadczenia, to nigdy nie brakowało jej wyczucia. Wiele koni dzięki naszej pracy mogło potem chodzić w sporcie. Zdobywały też medale w mistrzostwach Polski juniorów i młodych jeźdźców. Sprzedawaliśmy je też za granicę. Czujemy ogromną satysfakcję jeśli widzimy, że konie spod nas służą innym i dobrze się sprawują. Jest to naprawdę ciężka praca i to co widać na zawodach, to tylko ułamek czasu, który musimy na to poświęcić. Wtedy byliśmy nastawieni na zysk ze sprzedaży, ponieważ było to nasze źródło utrzymania. Lepsze konie, które mieliśmy od źrebaków, udawało nam się utrzymać jedynie do czempionatów, bo już wtedy pojawiali się na nie kupcy. Dla nas ważne było to, żeby za pieniądze ze sprzedaży kupić nowe konie, zrobić remont, zbudować halę czy plac. Dopiero kiedy pojawiła się Ola, wróciliśmy do sportu przez trochę większe „S”. Stało się to też za sprawą nowego konia, który trafił do naszej stajni – Denvera Z. Udało nam się wymienić go za innego konia. Denver pokazał się jako młodziak, ale potem kompletnie coś się w nim zacięło i był bardzo nerwowy. Potrafił nawet uciekać z zawodnikiem z rozprężalni. Trafił do mnie, bo nie robił żadnych wyników. Trochę czasu zajęło przepracowanie go, ale to koń bardzo dzielny i z dużymi możliwościami. Niestety rzeczy, które kiedyś przeżył, czasami wracają mu do głowy, więc nadal wymaga odpowiedniego podejścia. Wiele mu zawdzięczam, bo mogliśmy razem pojeździć duże konkursy, w tym te zaliczane do światowego rankingu. Miło wspomina się taką wygraną, jak w 2016 roku na CSI4* w Poznaniu”.
Momentem przełomowym w życiu rodziny Kierznowskich był zakup kucyka dla córki Oli, która miała wtedy dwa lata. Oprowadzanki stały się dla niej codziennością i nie dało się z nich w żaden sposób wykręcić. Dzień bez konia był dla Oli dniem straconym. Kilka lat później, podczas Majówki z Koniem (Poznań – Szczepankowo), tuż przed Grand Prix Hubert wziął 6-letnią Olę na parkur i tam po raz pierwszy skoczyła kilka małych przeszkód. W pierwszych zawodach wzięła udział w wieku 9 lat na kucyku Ferrari. Na nim też zdobyła pierwszy medal Pucharu Polski grupy A1. Starty na kucach nie trwały jednak długo. Zakończyła je już jako 11-latka.
„Mój tata chciał, żebym jak najszybciej zaczęła jeździć na dużych koniach. Pierwszym była Valencia, na której jeszcze jeżdżę, a potem klacz Carosa. Jak miałam 12 lat, to startowałam już na poziomie 125 cm. Wszyscy mówili, że największym przeskokiem będzie przejście z kategorii dzieci do juniorów, a dla mnie większą zmianą było przejście z kucyków na duże konie. Jako 14-latka jeździłam już parkury 130-135 cm i teraz nie czuję, żeby te parkury znacznie się różniły od tych na poziomie 140 cm. Uważam, że gładko przeszłam na kolejny poziom i myślę, że przyczyniła się do tego decyzja taty, by jak najszybciej zacząć jeździć na dużych koniach”, mówi Ola.
Funkcjonowanie ich rodzinnej stajni cały czas zmienia swój kierunek, na co duży wpływ w tej chwili ma kariera Oli. Stajnia nie jest już nastawiona tylko na trening koni, ale otwiera się również na szkolenie młodzieży. Z Hubertem w tej chwili trenują: Zuzanna Januszewska, Julia Tomczak, Julia Mieszczak, Wiktoria Andrzejewska, Nicole Szponarska i czasami Maksymilian Parkitny.
„Cieszę się, że mogę pomóc tej młodzieży, ale sam siebie nie nazywam trenerem. Bardzo dużo się uczę, obserwuję dzieci i podpytuję kolegów, którzy są bardziej doświadczeni. Również w jeździectwie dużo się zmienia i trzeba cały czas się szkolić. Kiedyś, jeżeli ktoś w Grand Prix pojechał bezbłędnie pierwszy i drugi nawrót, to miał pewność, że wygra. Dziś musi pojechać i bezbłędnie i jak najszybciej. Poziom bardzo poszedł w górę”.
Rodzina Kierznowskich może teraz skupić się na pracy z coraz lepszymi końmi. Doprowadzane są do jak najwyższego poziomu, a potem sprzedawane. Dodatkowo, mają swoją hodowlę i sporo młodych koni, które kupili jeszcze jako źrebaki. „Dzięki temu, że nie musimy teraz koniecznie sprzedawać, to Ola ma szansę zmierzyć się z najlepszymi nie tylko w kraju, ale i za granicą. Już parę razy udało jej się pokazać swoje możliwości, kiedy wygrywała Grand Prix zawodów CSIO i chcielibyśmy, żeby w miarę naszych możliwości mogła rozwijać się dalej”. Hubert przyznaje, że większość startów jest podporządkowanych Oli, która jest teraz jego równorzędnym partnerem sportowym.
„Ola jest bardzo pracowita. Ma swoje własne cztery konie, które musi pojeździć. To sporo, jak na kogoś, kto chodzi do szkoły. Zależy nam na tym, by mogła jeździć na jak największej ilości różnych koni - trudnych, łatwych, młodych czy starych, bo wiemy, jak ważne jest doświadczenie i objeżdżenie”, podkreśla Ania.
Ola obecnie skończyła drugą klasę gimnazjum. Jak sama przyznaje, ciężko jest jej połączyć wyjazdy na zawody i szkołę. Jednak ze wsparciem rodziców i wychowawczyni, stara się wypełniać swoje obowiązki. Rodzice ze śmiechem przyznają, że szlaban na konie to dla Oli największa motywacja do nauki. Gdyby mogła, to spędzałaby w stajni cały dzień. „Uwielbiam jeździć. Jeszcze dwa lata temu mogłam po szkole wsiadać na pięć koni dziennie. Teraz przez większą ilość nauki mam limit do trzech… Oczywiście miałam kryzysy i nie chciałam w ogóle wchodzić do stajni, bo czułam, że to mi się nudzi. Nigdy nie byłam do tego zmuszana i nie byłam pod presją ze strony rodziców. Wytrzymywałam bez koni przez tydzień i potem znowu odnajdywałam w tym radość”, mówi Ola. Sama jednak widzi, że trochę ciągnie ją do miasta. Jest w końcu nastolatką i chciałaby móc spotkać się ze znajomymi, pójść do kina czy na zakupy. „Moje życie to szkoła i stajnia. Robi się to trochę nudne. Tylko na zawodach mam czas na to, żeby spotkać się ze znajomymi. Teraz w naszej stajni stoją dziewczyny, więc na szczęście mam towarzystwo”.
W tym roku głównym celem rodziny Kierznowskich były mistrzostwa Europy, w których Ola wystartowała po raz pierwszy w kategorii juniorów. Debiut w tej trudnej kategorii okazał się bardzo wymagający. Duża, trawiasta i pofałdowana arena Fontainebleau sprawiała, że parkury były tam wyjątkowo trudne. Jak mówi tata, wrócili na tarczy, ale zebrali cenne doświadczenie. Wcześniej, w pierwszej połowie roku, Ola miała bardzo udane starty i aż trzy razy wygrywała Grand Prix na CSI i CSIO juniorów.
„Jestem więcej niż zadowolony z jej wyników. Oprócz tak naprawdę jednej zrzutki na ostatniej przeszkodzie w Grand Prix Lamprechtshausen, wszystko szło aż za dobrze. Nie spodziewałem się, że w takim stylu przejdzie z dzieci do wyższej kategorii. Mistrzostwa Europy to oczywiście zupełnie inna sprawa. Jest tam najlepsza młodzież i aby wygrać, trzeba pokonać aż pięć parkurów bezbłędnie. Oprócz dobrego przygotowania wymaga to trochę szczęścia”.
Trenerem Oli jest jej tata. Jak we dwójkę przyznają, jest to czasami problematyczne. „Jak to w rodzinie, często się kłócimy (śmiech). Gdyby trener był kimś obcym, to nie pozwoliłabym sobie na takie zachowania, jak z tatą. Jednak jest on moim autorytetem i bardzo lubię z nim trenować. Oczywiście chciałabym pojechać na konsultacje, bo to zawsze nowe doświadczenie, ale trenera bym nie zmieniła”, mówi Ola.
Najważniejsze dla Ani i Huberta jest pokazanie Oli, że można osiągnąć sukces dzięki ciężkiej pracy. Wspierają ją na każdym kroku i robią wszystko, by mogła się rozwijać.
„Jesteśmy z niej bardzo dumni i cieszy nas to, że jest to jej pasja. Stopnie w szkole nie są najważniejsze, bo jeśli będzie coś robiła dobrze, to będzie mogła z tego żyć. Czy będzie chciała jeździć w przyszłości? To się jeszcze okaże. Jeśli tak, to świetnie, bo ma do tego zaplecze. Jednak jeśli wybierze inną drogę, to nic się nie stanie”.
Autor: Karina Olszewska
Fot. Kamila Tworkowska, Asia Bręklewicz, Tomas Holcbecher