Pierwsza część rozmowy z Małgorzatą Siergiej, która opowiada nam o powstaniu Hodowli Koni Red Wine, o jej największej pasji i codziennej pracy, historiach związanych z Inferno, Casquellem czy NC Verso Red Wine i o tym, jak ważne jest, by koń trafił na odpowiedniego jeźdźca.
Karina Olszewska: Na początku chciałabym pogratulować kolejnego wyhodowanego przez Panią konia, który z sukcesem został sprzedany do światowej sławy zawodniczki, Edwiny Tops-Alexander. Mowa oczywiście o 9-letnim Casquellu, który w sezonie halowym rozpoczął starty pod Jarosławem Skrzyczyńskim. Czy od początku widziała w nim Pani przyszłą gwiazdę?
Małgorzata Siergiej: Jarek i Angelika Ojczenasz zrobili mi wspaniałą niespodziankę. Mimo że byliśmy w stałym kontakcie, to nie pisnęli o sprzedaży ani słowem, dopóki nie była ona w 100% pewna. Casquell jest po Casallu – topowym ogierze. Miałam okazję oglądać go na żywo, gdy miał 6 lat i już wtedy zrobił na mnie ogromne wrażenie. Matkę Casquella kupiliśmy w Holsztynie, kiedy miała 2 lata. Nie pochodziła z wiodących linii żeńskich, ale miała ciekawy rodowód i mnie zainteresowała. Była w nowoczesnym typie konia sportowego, który silnie przekazuje. Bardzo mi do siebie pasowali, ponieważ ich cechy się uzupełniały. Tak wyszedł niepozorny Casquellek. Był bardzo fajnym koniem od samego początku, ale niestety jako źrebak, w czasie intensywnego wzrostu, doznał przykurczu ścięgna. To spowodowało zmianę w ustawieniu kończyny i w efekcie kopyto zrobiło się sztorcowe. Przez to za bardzo nikt nie chciał go kupić. Zależało mi żeby chodził w sporcie, bo wiedziałam, że ma potencjał. Chciałam, żeby trafił w dobre ręce, które pokażą jego możliwości na parkurze. Angelika bardzo dobrze jeździ i promuje młode konie. Udało mi się ją namówić, żeby go kupiła. Casquell miał wtedy dopiero 3 lata. Angelika doprowadziła go do poziomu krajowego Grand Prix. Przez jej kontuzję koń trafił do Jarka, ponieważ nie chciała, żeby Casquell w tym czasie przerwał trening. Miała go odebrać po dwóch miesiącach, a tu proszę, taka niespodzianka. Jestem bardzo ciekawa, co dalej będzie się działo z tym koniem i jak potoczy się jego kariera.
KO: Wiele koni wyhodowanych u Pani pokazywało się właśnie pod Jarosławem Skrzyczyńskm. Jaka jest historia znanego nie tylko w Polsce, ale teraz i na świecie konia Inferno?
MS: Współpracuję z Jarkiem od 2013 roku. Właśnie wtedy dałam mu do jazdy Inferno i chwilę później kupił go ode mnie Pan Dyrek. Od źrebaka wiedziałam, że to będzie wybitny koń, więc nietrudno było w niego inwestować. Jego matkę kupiłam jako dwulatkę od Bartka Goszczyńskiego. Powiedział mi, że ma kilka młodych koni i nie może ich wszystkich zatrzymać. Ta kobyła była potwornie brzydka (śmiech), miała dużą głowę i kompletnie nie była w typie. Jednak jak pokazał mi ją w korytarzu, to postanowiłam ją kupić. Zaźrebiłam ją, kiedy miała 3 lata ogierem Incolor i tak wyszedł Inferno. Matka dała nam kilka źrebiąt, a potem odmówiła współpracy. Przez długi czas nie dała się zaźrebić. Mam od niej niestety tylko jedną córkę, ponieważ druga w zeszłym roku w nieszczęśliwym wypadku przecięła sobie ścięgna i mimo walki nie udało nam się jej uratować. Tak to niestety w hodowli bywa. Dlatego zawsze warto mieć co najmniej dwie córki dla zabezpieczenia linii żeńskiej.
KO: Również wyhodowany przez Panią koń NC Verso Red Wine został z sukcesem sprzedany do Paula Schockemohle.
MS: Natalia Czernik jest moim bardzo dobrym klientem i współpracujemy już od wielu lat. Mam u siebie jej hodowlane konie - młodzież i kobyły. Kupiła ode mnie też Verso i pracowała z nim od początku. Obecnie koń ten ma 6 lat. Jestem bardzo ciekawa, co będzie z nim dalej. Stajnia Schockemohle to jedna z największych na świecie. Sdąd nie chciałabym, żeby zginął gdzieś w tłumie. Wiem, że jak na razie jest w rękach jego czołowej zawodniczki, Laury Klaphake.
KO: Jako hodowca podkreśla Pani jak ważne jest to, żeby koń trafił w odpowiednie ręce i na odpowiednią osobę.
MS: Zdecydowanie tak. Konie są tak samo różne jak i jeźdźcy. Wiadomo, że pod profesjonalistą lepiej się pokaże, ale są też takie konie, które lepiej zgrają się z na przykład delikatną dziewczyną, która nie wymaga bezwzględnego posłuszeństwa. Generalnie uważam, że koń ma być partnerem na parkurze, a nie maszyną do wykonywania zadań. Ciekawa historia wiąże się z wyhodowanym przez nas koniem Country Boy z nowielickiej linii żeńskiej, który został sprzedany jako źrebak. Został powierzony Jarkowi Skrzyczyńskiemu i pod nim wygrał Mistrzostwa Polski Młodych Koni jako 4-latek. Potem został sprzedany do Niemiec, chwilę postartował i zniknął mi z oczu na ładnych parę lat. Ostatnio oglądam sobie zawody CSI4* w Poznaniu, a tam Country Boy! Startuje teraz pod Emmą Augier de Moussac konkursy 140 i 150 cm. Widziałam, że ma za sobą też debiut w pięciogwiazdkowych zawodach, więc z przyjemnością będę dalej śledzić jego karierę.
KO: Obecnie w Żelichowie jest około 150 koni, co roku przybywa kolejnych źrebiąt, a na parkury wchodzą przyszłe gwiazdy. Ciekawi mnie jednak, od czego Pani zaczynała?
MS: Miałam mały ośrodek rekreacyjny pod Szczecinem. Znajomy, Władysław Łopuszyński, namówił mnie, żebym pokryła swoje klacze. Tam urodziły się pierwsze źrebaki. Po roku przenieśliśmy się wraz z mężem do Żelichowa. Zaczynaliśmy od sześciu koni. Na początku hodowaliśmy kuce wierzchowe Welsh czy Deutsche Reit Pony. Byłam nimi zauroczona, jednak wtedy dzieci w Polsce dopiero zaczynały jeździć na kucach, przez co nie było na nie zbytu. Brak klientów spowodował, że musieliśmy się z tego wycofać i zaczęliśmy hodować duże konie. Pierwsze zakupy zrobiliśmy w Nowielicach. Jeździłam tam jako dziecko i bardzo dobrze wspominam te konie. Stadnina dysponowała bogatą dokumentacją rodowodową i sportową, co jest bardzo ważne dla hodowcy. Obecnie tak jak Pani mówi, mamy 150 koni - w tym sprzedanej młodzieży, która zostaje u nas na odchów czy trochę koni hotelowych. W tym roku mamy 27 nowych źrebaków, a klaczy hodowlanych jest ponad 40. Zależy nam na zapewnieniu im jak najlepszych warunków. Wszystkie konie wychodzą na dwór zaraz po karmieniu i wracają późnym wieczorem niezależnie od tego, czy jest lato czy zima. Część z nich mieszka cały rok na dworze, mając do dyspozycji duże padoki i wiaty. Dzięki temu młodzież jest wybiegana i przystosowana do przyszłych zadań wysiłkowych. Ruch jest niezwykle ważny od samego początku ich życia. To, jak są wychowane, wpłynie potem na ich wydolność i zdrowie.
KO: Jak wygląda praca hodowcy koni?
MS: Najwięcej pracy mamy w sezonie zaźrebień i wyźrebień. Jesień i zima to pory spokojniejsze. Mamy wtedy czas na sprawdzanie młodzieży w korytarzu i wyjazdy na imprezy hodowlane. Od jesieni planuję krycia na kolejny rok. Do każdej klaczy dobieram odpowiedniego ogiera. Przejrzenie ofert materiału męskiego jest trochę czasochłonne, szczególnie że zależy mi na kryciu różnorodnymi ogierami. Kryjąc starymi i sprawdzonymi, wiemy mniej więcej jaki będzie efekt. Jest to oczywiście korzystne pod względem handlowym, bo takie konie zawsze się dobrze sprzedadzą. Jednak wtedy nie idzie się do przodu, tylko zamyka się w pewnej puli genów. Hodowla polega na tym, by każde kolejne pokolenie było lepsze od poprzedniego. Trzeba szukać, sprawdzać i próbować. Czy wyjdzie nam ten, który podbije świat? Nigdy tego nie wiadomo.
KO: Jaki jest podział zadań wśród pracowników Hodowli Koni Red Wine?
MS: Zajmuję się sprawami hodowlanymi i codzienną pracą przy koniach, a mój mąż odpowiada za wszystko, co dzieje się dookoła - zabezpieczenia, maszyny do pracy i wszelkie techniczne sprawy. Dodatkowo, jest on prezesem Związku Hodowców Koni województwa zachodniopomorskiego i wiceprezesem PZHK. Mamy też gospodarstwo na ponad 600 ha, którym się zajmuje, także jest co robić. Oprócz nas w stajni pracują cztery osoby: Miłosz Dąbrowski, który pełni funkcję koniuszego, a także odpowiada za wszelkie zootechniczne czynności, Justyna Burek jest naszym berajtrem, ale także wykonuje inne prace przy koniach hodowlanych. Ponadto jest dwóch stajennych: Marcin Kwaśniewski i Jacek Gorczycki. Cała ekipa pracuje u nas od wielu lat i jest bardzo zgrana. Organizujemy też co roku przegląd źrebiąt oldenburskich, a po raz pierwszy dołączyliśmy przegląd źrebiąt SP. Zdecydowaliśmy się na powrót do polskiej księgi stadnej i w tym roku wpisałam do niej pięć koni.
KO: Kiedyś działał tu klub jeździecki, zatrudniani byli też zawodnicy. Dlaczego z tego zrezygnowaliście?
MS: Wtedy chcieliśmy sprzedawać konie spod siodła w wieku 4, 5 i 6 lat. Przewinęło się przez nasz kub kilku zawodników, którzy zajmowali się końmi od podstaw i rozpoczynali pierwsze starty. Wiązało się to jednak ze zbyt wysokimi kosztami - utrzymania koni, jeźdźców, treningów i zawodów. Musieliśmy się zastanowić nad kierunkiem naszych działań i postanowiliśmy z tego zrezygnować. Większość koni do 3 roku życia jest już sprzedana. Te, które chodzą w zawodach, należą już do innych właścicieli. Jeśli jakiegoś konia chcę zatrzymać lub sprawdzić w sporcie, to wtedy powierzam komuś do jazdy. Mam obecnie jedną kobyłkę, która jest u Oli Słuszniak-Marchwickiej, parę było u Jarka Skrzyczyńskiego, a potem wracały do hodowli.
KO: Czy widzi Pani wśród swoich źrebaków kolejne, przyszłe gwiazdy?
MS: Mam cztery takie, które uważam, że będą świetne. Oczywiście, wszystko się może wydarzyć, ale widzę w nich potencjał. Generalnie uwielbiam obserwować, jak rozwijają się młode konie. Oczywiście wiele zależy od zawodnika, ponieważ wszyscy wiemy, jak łatwo zepsuć młodego konia. Dlatego chciałabym, żeby w Polsce było więcej jeźdźców, którzy specjalizują się w pracy z młodymi końmi. Myślę, że jest na to coraz lepsze zapotrzebowanie. Do 7 roku życia taki koń powinien sporo startować na różnych parkurach, łącznie z zawodami międzynarodowymi. Zawodnicy poziomu Grand Prix nie mają siłą rzeczy czasu na młode konie, a one właśnie tego potrzebują, aby jako dojrzałe mogły być w pełni wykorzystywane.
KO: Co najbardziej lubi Pani w swojej pracy?
MS: Najbardziej lubię nieprzewidywalność. Nigdy nie jest oczywiste co wyjdzie danego połączenia, dzięki temu jest to bardzo ciekawe. Myślę o tym jako o zajęciu twórczym, a nie wyrobniczym. To moja ogromna pasja, która sama prowadzi mnie przez życie. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym robić coś innego. Mimo wielu przeciwności losu i rozczarowań, które są wpisane w ten zawód, ja cały czas chcę to robić.
W drugiej części rozmowy, Małgorzata Siergiej opowiada nam o swoich ulubionych liniach żeńskich, skąd czerpała wiedzę hodowlaną i gdzie najwięcej się nauczyła, a także o tym, co myśli o stanie polskiej hodowli i z jakiego powodu nie zapisywała swoich koni do PZHK.
Zdjęcia: Asia Bręklewicz
Rozmawiała: Karina Olszewska