W czwartej części naszego cyklu Jana Kowalczyka wspomina Janusz Bobik - członek polskiej ekipy na Igrzyska Olimpijskie w Moskwie, wielokrotny członek drużyny na Puchary Narodów, wicemistrz Polski z 1977, trener reprezentacji Polski WKKW na Igrzyska Olimpijskie w Barcelonie, dziś hodowca i trener w Stadninie Koni Nowielice.
Od początku mojej kariery go podziwiałem. Dzieliła nas różnica wieku, ale nie dało się tego odczuć. Nie traktował siebie jako wielkiego mistrza, zawsze starał się wszystkim pomóc. Spędzaliśmy razem wiele czasu na zgrupowaniach i treningach, ale też innych grach i zabawach. Był bardzo pozytywny. Cały świat go kochał. Byłem z nim na wielu zawodach w Polsce i za granicą. Wszędzie miał znajomych. Nikt nie mówił o nim złego słowa. Potrafił zjednywać sobie ludzi. Na różnych zgrupowaniach dało się odczuć jego wojskowe przyzwyczajenia, trochę nas szkolił. Kiedy mieszkaliśmy razem w Łącku potrafił układać moje ubrania i pościel w kostkę, po wojskowemu. Buty musiały być idealnie równo ustawione w korytarzu. Porządek musiał mieć też w jeździe.
Zawsze starał się wszystkim pomagać, nigdy się nie wywyższał, mówił „Jedziemy razem, musimy walczyć razem”. Nigdy nie krytykował, mówił: „Dobrze, nie wyszło Ci, jutro będzie lepiej”. To był czas, kiedy zaczynały pojawiać się pieniądze z wygranych. Wiadomo, że on wygrywał najwięcej. Ale zawsze traktował nas jako ekipę, przy podziałach nagród zawsze podkreślał, że byliśmy zespołem.
W Moskwie od początku mówił, że musi wystartować w mundurze. Był trochę przesądny, mówił, że inaczej mu nie wyjdzie. Zawsze nas wszystkich mobilizował. Ja wtedy byłem najmłodszy, miałem 25 lat i denerwowałem się startem. On mówił: „Ja pojadę pierwszy, pokażę Wam, jak trzeba to zrobić”. Z nim się nie dyskutowało. Miał ogrom doświadczenia. W całej Europie był rozpoznawalny, wiedzieli, że to przyjechał nasz Mistrz – Kowalczyk. Przeżyłem miłą sytuację, kiedy podczas kolacji szef knajpy powiedział, że wszyscy goście Mistrza Kowalczyka są też jego gośćmi. Wszyscy na świecie go znali i mówili o nim w superlatywach.
Zawsze dawał nam rady. Czasem, kiedy coś mi nie wyszło, mówił: „Chłopie, nie przejmuj się – gdybym ja się miał przejmować, już dawno bym nie jeździł. Jutro też jest dzień, jesteś dobry, uwierz w to i trzeba jechać swoje”.
To był naturalny talent. Ja miałem wielu trenerów, zaczynałem pod okiem jego trenera, majora Wiktora Olędzkiego, on mówił mi: „Nie patrz na Janka, to jest inny rozdział. Ty masz dojechać do mety, jesteś młody, uczysz się”. Nieraz pytaliśmy Janka co mamy zrobić w konkretnym parkurze. On mówił, żebyśmy się nie przejmowali, on zrobi swoje, a my mamy tylko przejechać. Tak, żeby było dobrze. Zawsze był przychylny, starał się pomóc. Był gwiazdą i tyle.
Kiedyś jechaliśmy razem konkurs w Bratysławie i był tam totalizator. Mieliśmy gorsze konie i właściwie wydawało się, że trudno nam będzie tam powalczyć. On wtedy powiedział: „Zrobimy psikusa, jedziemy na całość. Zaryzykujmy.” Wygraliśmy ten konkurs. To było bardzo budujące. Okazało się, że w totalizatorze tylko my postawiliśmy sami na siebie.
To był taki talent, który nie trzymał się w żadnych ramach. Kiedyś podczas oglądania trasy zapytałem go ile mam w danym miejscu zrobić foulee. On mówił: „Nie masz oczu? Pojedziesz to zobaczysz.” On po prostu miał tak naturalny talent, że nie musiał liczyć dystansów – wjeżdżał i widział. Miał olbrzymie wyczucie. To przekładało się na to, że kiedy zakończył karierę, nie było mu tak łatwo przekazać tej wiedzy młodszym jeźdźcom.
Pracował ciężko, bardzo się przykładał, zawsze był pierwszy na treningu. Nawet kiedy na zgrupowaniach mieliśmy dzień wolny, on przychodził i mówił: „Chodźcie, pojeździmy”, „Chodźcie, pobiegamy.” To był ogromny, samorodny talent. Tacy rodzą się jeden na milion. Był poza zasadami jazdy. Czasem trener mówił nam, że coś trzeba zrobić w jakiś określony sposób. On robił inaczej - i tak wychodziło. Kiedy na zawodach w Belgii spotkałem Nelsona Pessoa, jego starego konkurenta, powiedziałem mu o śmierci Janka. On wspominał go jako wielką postać światowego jeździectwa, mówił, że był to facet poza wszelkimi ramami. Wszyscy go znają, pamiętają i wspominają. To mówi o tym, że naprawdę był kimś.
Był bardzo życzliwy, miał wszędzie kolegów. Z językami u niego było różnie, ale ze wszystkimi się dogadywał i każdy go znał. Robił swoje i nie patrzył na nic innego. Miał ogromy talent, ale wkładał też dużo pracy. W stajni był punktualny i skrupulatny. Nie odpuszczał. I to dawało efekty. Rzadko spotyka się człowieka, który z tyloma sukcesami, wygranymi medalami, nie miał wrogów. Znał go każdy – od generałów po osoby pracujące w stajni. Szybko nawiązywał relacje. Na całym świecie był gwiazdą. Po prostu – wspaniały facet.
Zdjęcie u góry za FB Polskiego Związku Jeździeckiego
Zdjęcie 1: Podium drużynowego konkursu skoków przez przeszkody (Moskwa, 1980 r.) Źródło: Na olimpijskim szlaku 1980. Moskwa. Lake Placid, Warszawa 1981, s. 156.
Zdjęcie 2: od lewej: Jan Kowalczyk, Janusz Bobik, Marian Kozicki. Źródło: FB Janusza Poławskiego