Wywiad z Magdą Kamińską - amazonką i trenerką. W rozmowie opowiada o swojej jeździeckiej drodze, codziennej pracy, startach na wierzchowcach własnej hodowli oraz miłości i przywiązaniu do koni.
TylkoSkoki: Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z jeździectwem?
Magda Kamińska: Od dziecka podobały mi się te zwierzaki i bardzo mnie fascynowały. Od małego chciałam zacząć jeździć, kiedy tylko nadarzyła się taka okazja to spróbowałam i od razu wiedziałam, że to jest to, czym chciałabym się zajmować. Raz na rodzinnym wyjeździe w Karpaczu tata załatwił mi oprowadzanie na kucyku, później miałam gdzieś pojedynczą przypadkową jazdę, a potem zaczęłam już jeździć w LKJ Deresz Siemanowice – tam spędziłam cztery lata, od rekreacji do pierwszych startów. Tam trenowała wtedy Ola Kośnik oraz świętej pamięci Łukasz Appel i bardzo podobało mi się to, jak jeżdżą i tak jak oni chciałam zacząć skakać i startować. Od razu ciągnęło mnie w stronę skoków przez przeszkody.
TS: Jak dalej potoczyła się Twoja jeździecka droga i kiedy przyszły pierwsze sukcesy?
MK: W Dereszu zaczęłam trenować z panem Leszkiem Kośnikiem i kupiliśmy wtedy pierwszą moją klacz do startów – była to klacz Milka hodowli pana Leszka, którą mam do dzisiaj. Na niej w 2002 zdobyłam brązowy medal Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży. Kiedy kupiłam kolejne konie rozpoczęłam już treningi z Łukaszem Appelem. Zaczęliśmy startować w konkursach 120/130 cm. Niestety Łukasz wyjeżdżał wtedy za granicę do pracy, więc nadszedł czas na pożegnanie i przeniosłam się do Zbrosławic, gdzie trenowałam z Panem Manfredem Słodczykiem.
Brandy
TS: Jak wygląda Twoja codzienna praca z końmi?
MK: Od 12 lat prowadzę swój własny ośrodek w Lublińcu. Mamy pensjonat, trochę rekreacji oraz zawodników startujących w zawodach. Od roku udało nam się podzielić – pracują u mnie instruktorki, które prowadzą zajęcia rekreacyjne, a ja zajmuję się sekcją sportową z młodzieżą, która na własnych koniach chce się przygotowywać do startów, zdobywania klas sportowych i odznak. Od stycznia ubiegłego roku prowadzę ośrodek wraz z narzeczonym Tomaszem Kumorkiem. Do południa jeździmy nasze konie oraz te, które mamy w treningu, a po południu prowadzę treningi moich zawodniczek. Odnośnie Tomka, to fajnie jest mieć taką osobę, która wraz ze mną się tym zajmuje, to zawodnik na wysokim poziomie, który bardzo mi pomaga. Możemy się wymieniać doświadczeniami i nawzajem się wspierać. Wcześniej zajmowałam się stajnią zupełnie sama, teraz jest mi dużo łatwiej.
Chamberlain
TS: Jakie konie miały największy wpływ na rozwój Twojej jeździeckiej kariery?
MK: Bardzo przywiązuję się do koni, na których jeżdżę i startuję i każdy z nich jest dla mnie ważny. Na pewno jednym z ważniejszych jest klacz Milka – na niej odnosiłam sukcesy jako juniorka młodsza i juniorka na zawodach okręgowych. Później przyszedł „juniorski” koń Chamberlain R, z którym niestety w zeszłym roku po ciężkiej kolce musieliśmy się pożegnać. Kolejne konie to już konie seniorskie – Wall Street G i Que Serando, na których jeździłam konkursy Grand Prix. W międzyczasie oczywiście pojawiła się też Wodka-Polka. Ona może nie chodziła konkursów Dużej Rundy, ale wygrałyśmy razem około 55 konkursów Średnich Rund. Obecnie moimi podstawowymi końmi są dwa wyhodowane przeze mnie: Brandy i Dreamy M. To konie, na których regularnie startuję w konkursach Grand Prix. Jednak koń, który jest dla mnie złoty, jest moją maskotką i spełnieniem moich marzeń jest wspomniany Que Serando, pieszczotliwie Qesiu, Miś albo Skarb (śmiech). To na nim startowałam w mistrzostwach Polski seniorów i w dużych Grand Prix. Mam go już siedem lat. W stajni to mój „piesek”, który za mną chodzi. To on wprowadził mnie w duży sport. Może nie jest w stu procentach dokładny, ale ma niesamowitą odwagę i chęć do skoków. Jest obecnie po kontuzji, po której nie wiadomo, czy wróci do sportu, ale zostanie ze mną już na zawsze.
Que Serando, Jakubowice 2019
TS: Kto miał największy wpływ na Twoją jazdę?
MK: Zawsze chciałam jeździć sportowo i na pewno dużą rolę odegrali rodzice, którzy umożliwili mi uprawianie tej wymagającej dyscypliny i wspierali mnie finansowo. Natomiast osobą, która jest dla mnie najważniejsza w moim jeździectwie, niewątpliwie jest osoba, z którą współpracuję do dziś – Maciej Wojciechowski. To człowiek, który w moim jeździectwie bardzo wiele zmienił, nie tylko w jeździe, ale w całokształcie pracy z koniem, z ludźmi, pomógł stworzyć profil ośrodka i zawsze wspiera mnie w jego i moim rozwoju. To ktoś, na kogo zawsze mogę liczyć.
Wodka-Polka i Whisky
TS: Skąd wziął się pomysł na hodowlę i jak to jest startować teraz w wyższych konkursach na koniach wyhodowanych przez siebie?
MK: Hodowlą zajmuję się dla przyjemności. To zawsze miłe, kiedy na padokach biegają maluszki i można patrzeć, jak młodzież rośnie, a pomysł wziął się z tego, że mam duży problem z rozstawaniem się z końmi, na których jeżdżę (śmiech). Brandy jest wnukiem klaczy, na której zdobyłam medal OOM. Ona jest u mnie do dziś, mam szczęście, że jest koniem bardzo grzecznym. Prawie wszystkie dzieciaki, które zaczynają u mnie jeździć, jeżdżą właśnie na niej. Ma złote serduszko i anielską cierpliwość. Przez to, że nie sprzedawałam swoich zasłużonych klaczy, postanawiałam je zaźrebiać. Udało się na tyle dobrze, że te konie, „moje dzieciaki”, pomagają mi teraz w sporcie. Mam nadzieję, że po powrocie Wodki uda się zaźrebić też ją, bo ona jest kolejnym z koni, które zostaną już u mnie na zawsze. Mamy już jej syna Whisky, który w zeszłym roku rozpoczął starty i na pewno będziemy je kontynuować. Jako ciekawostkę dodam, że poród mojego podstawowego konia Brandy odbierałam osobiście. Jeżeli chodzi o Dreamy, to była już trochę „sprytniejsza”, miałam ją na rękach jeszcze „mokrą”, ale sam poród niestety mi uciekł, bo wykorzystała chwilę mojej nieobecności (śmiech).
Dreamy M
TS: Czy to, że nie rozstajesz się ze swoimi końmi i znasz je już bardzo dobrze pomaga w osiąganiu dobrych wyników i sukcesów?
MK: Na pewno to pomaga. Myślę, że z moimi końmi wzajemnie się lubimy. To znaczy ja na pewno je uwielbiam, a one się nie wypowiadają (śmiech). Ale myślę, że każdy kto je widzi, wie, że te konie są „za mną” w jakiś sposób związane. Na pewno jest mi łatwiej jeździć na koniach, które sama przygotowuję od początku, bo wiem, że mi ufają. Wiadomo, że są lepsze i gorsze chwile, ale na pewno taka praca jest dla mnie łatwiejsza. Generalnie bardzo mocno się przywiązuję. Oczywiście wiem, że jeżeli koń przyjeżdża do mnie w celu sprzedaży, to umiem się do tego zdystansować i się rozstać, mimo tego, że trafiały mi się konie bardzo dobre, na przykład brązowy medalista Mistrzostw Europy dzieci pod Laurą Kłapińską - Santiago czy też Inturido, który trafił rok temu do Jarka Skrzyczyńskiego. To też cieszy, że się sprawdzają i ktoś inny jest z nich zadowolony. Jeżeli jednak chodzi o moje konie, to u mnie zawsze znajdą się boksy dla tych, które już zakończyły karierę, tak żeby mogły wieść szczęśliwe życie emerytów na łąkach.
TS: Wspominałaś o dużej ilości wygranych konkursów razem z klaczą Wodką. Skąd u Ciebie taki głód wygranej, czy po prostu lubisz jeździć szybko?
MK: Chyba każdy, kto jeździ sportowo, chce wygrywać. Wodka nigdy nie miała możliwości, by chodzić konkursy Dużych Rund – to koń z ogromnym sercem na niższe wysokości. Jechałyśmy parę razy DR, nawet chyba z jedną zrzutką. Natomiast wiedziałam, że dla niej jest to już duży wysiłek, więc stwierdziliśmy, że umieć się pościgać to fajna umiejętność. Wodka jest bardzo waleczna i przy tym bardzo szybka, nie trzeba nawet jej nadawać jakiegoś ekstremalnego tempa, ona sama gdzieś te czasy potrafi „wykręcić". Skacze bardzo ekonomicznie, szybko galopuje, w związku z tym na niej wygrywanie nie było wcale trudne. Jeśli udało się ją przeprowadzić przez parkur bezbłędnie po krótkiej, ale optymalnej trasie, to zawsze było się gdzieś w czołówce tabeli.
TS: Jakie są Twoje plany na ten sezon?
MK: W tym roku Brandy ma już 10 lat, ale jest koniem bardzo wrażliwym, więc musimy postępować z nim bardzo ostrożnie. Plan jest taki, żeby pojeździć zawody międzynarodowe i spróbować sił w konkursach zaliczanych do światowego rankingu. Natomiast wiemy, że musimy zaplanować to z rozwagą, bo Brandy to koń, któremu troszkę czasem brakuje odwagi i nie chcielibyśmy go przestraszyć, więc chcemy go wdrażać w takie konkursy ze spokojem. Chcemy pojechać na CSI do Zielonej Góry i do Olszy, a jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to wystartować też na CSI w Biskupcu. Bardzo chciałabym pojeździć właśnie te zawody międzynarodowe, których w tym roku w Polsce przybyło.
TS: Duża część Twojej działalności to właśnie sfera trenerska. Czym kierujesz się w pracy z podopiecznymi?
MK: Staram się do każdego podchodzić indywidualnie i z każdym ustalam własne plany. Mam duże grono zarówno zawodników, którzy jeżdżą konkursy na poziomie Grand Prix, jak i takich, którzy zupełnie rozpoczynają swoją przygodę ze startami. Kieruję się głównie tym, żeby jazda była dla zawodnika i konia przyjemnością i żeby przynosiła efekty. Duży nacisk kładę na pracę u podstaw, ujeżdżenie, które jest podstawą do przejechania poprawnie parkuru. Cele próbujemy sobie wyznaczać na bieżąco.
TS: Co bardziej cieszy – własne sukcesy czy te podopiecznych?
MK: Myślę, że to wszystko się dopełnia. Bardziej stresują mnie starty moich podopiecznych. Kiedy sama siedzę na koniu, to wiem, że jestem w jakiś sposób decyzyjna. Kiedy oglądam przejazdy moich zawodników, to kosztuje mnie to zawsze wiele stresu, bo wiadomo, że różnie może się wydarzyć. Mam pewność, że podopieczni są przygotowani, ale jak wiadomo w tym sporcie nie zawsze przygotowanie wiąże się z tym, co zdarzy się na parkurze (śmiech). Tak samo cieszą mnie moje wyniki jak i te moich podopiecznych. W zeszłym roku myślę, że udało nam się osiągnąć bardzo dużo. Wszystkim zawodniczkom, które miały za cel uzyskanie klasy sportowej, udało się tego dokonać. Tych klas sportowych, jeżeli się nie mylę, było dziewięć, myślę, że to bardzo dobry wynik, w tym jedna pierwsza klasa, trzy drugie i reszta klas trzecich. Większość z tych dzieci, które zdobyły klasę podstawową, jeździ u mnie od swojego pierwszego kłusa. To bardzo cieszy, że mogę poprowadzić zawodnika od lonży do pierwszych startów i sukcesów. To osoby, które są ze mną już lata, a teraz przynosi to efekty.
TS: Czy masz w jeździectwie jakieś osoby, które podpatrujesz i którymi się inspirujesz?
MK: Zawsze staram się podglądać najlepszych polskich „jeźdźców-techników” (Jarek Skrzyczyński, Krzysiek Ludwiczak, Wojtek Wojcianiec, Krzysiek Prasek, Krzysiek Gozdek). Bardzo cenię też braci Tyszko, którzy często pomagają mi znaleźć rozwiązanie, kiedy mam jakiś problem, za co jestem im bardzo wdzięczna. Nigdy nie zamykam się na swoje otoczenie, jeżeli czegoś nie wiem, to zawsze staram się kogoś podpytać. Oprócz mojego trenera Macieja Wojciechowskiego cenię też Adama Nowaka, który ma ogromną wiedzę i dużo można się od niego nauczyć. Zawsze biorę pod uwagę rady innych. Staram się je przeanalizować i coś z tego wyciągnąć. Wydaje mi się, że nasz sport jest tak skomplikowany, że każdy może mieć jakąś cenną uwagę. Każdy koń jest inny i każdy jeździec ma inne doświadczenia, którymi warto się wymieniać – z korzyścią dla nas i dla naszych koni. Warto sobie pomagać. W stajniach, w których byłam na zachodzie oglądać konie, zauważyłam, że ludzie bardzo sobie pomagają. Jeżeli w jednej stajni nie znaleźliśmy nic dla siebie, to jechaliśmy do zaprzyjaźnionego ośrodka. Fajnie byłoby, jeżeli w Polsce też szerzej kierowalibyśmy się tym koleżeńskim podejściem. Dobrze mieć znajomych, z którymi można wymieniać się nie tylko doświadczeniami, ale także klientami, a nie zamykać się na współpracę.
TS: Opowiedziałaś już o swoich planach - a jakie jest Twoje największe sportowe marzenie?
MK: Jestem realistką i wiem, że nie mam sponsorów na duże zawody, wszystko robię na własną rękę. Wiem, że przy moim trybie życia byłoby mi ciężko zająć się zawodowym jeździectwem na najwyższym poziomie, z podróżami zagranicznymi na duże imprezy, o czym gdzieś na pewno zawsze marzyłam. Moim realnym marzeniem jest jeździć dobrze i powtarzalnie na moich i powierzonych mi w trening koniach na zawodach ogólnopolskich i międzynarodowych. Lubię tryb, w którym działam obecnie. Mam super ekipę na stajni, mam fantastycznych podopiecznych, z którymi jeżdżę na zawody. Mam wspaniałe konie, dzięki którym udało mi się wejść do 30-tki rankingu PZJ-tu. To sprawia mi dużo radości i daje ogromną satysfakcję.
TS: Dziękujemy za rozmowę i życzymy dalszych sukcesów.
Zdjęcia: Asia Bręklewicz oraz nadesłane przez amazonkę.