Tomasz Miśkiewicz – zawodnik, którego w ostatnim czasie często widujemy w czołówkach konkursach zaliczanych do światowego rankingu. W rozmowie opowiada nam o swoich początkach, przebiegu kariery i swoich obecnych podstawowych koniach – wyhodowanych w Polsce klaczach Stakkato Lazar i Velvet Lazar.
TylkoSkoki: Jak zaczęła się Twoja przygoda z końmi?
Tomasz Miśkiewicz: To była rodzinna historia. Dziadek miał konie, a mój tata przejął pasję po swoim ojcu. Dziadek handlował końmi z panem Józefem Zagorem i ściągnął mojego tatę do Kwidzyna jako pracownika, który zajmował się młodymi końmi. Od tego czasu już zawsze towarzyszyły mu konie. Ja zaczynałem jeździć w pierwszej klasie podstawówki, ale wtedy jeszcze z przerwami. Tak na poważnie zaczęło się w pierwszej klasie gimnazjum. Miałem do wyboru konie albo piłkę nożną.
TS: Dlaczego padło właśnie na jazdę konną?
TM: Przed trzyletnią przerwą na piłkę nożną poznałem konia Delos, na którym wcześniej startował Sławomir Hartman. Raz czy dwa razy pozwolił mi na niego wsiąść i bardzo dobrze mi się na nim jeździło. Tata później go kupił i powiedział, że jak mam ochotę to mogę przychodzić na nim jeździć. Zacząłem skakać małe przeszkody – bardzo mi się to spodobało. To chyba właśnie Delos mnie przekonał. Jakoś tak wyszło, że pojechałem na zawody i wylosowałem puchar za trzecie miejsce. Wtedy już dalej jakoś poszło.
TS: Co było później?
TM: Z roku na rok jeździłem coraz wyżej, przyszła rywalizacja i sukcesy w kategoriach młodzieżowych. Po Delosie ważnym koniem dla mnie była Bajadera, która na początku była niesforna, ale później dużo wygrywałem na niej konkursów 110, 120 cm. W juniorach młodszych byłem wicemistrzem makroregionu. Następnym koniem była Centuria, która miała jeden defekt – była ślepa na jedno oko. Na niej debiutowałem w konkursach 140 cm jako junior. Kolejnym koniem - najbardziej przełomowym był Civis – folblut, na którym odnosiłem pierwsze sukcesy w zawodach międzynarodowych i startowałem już na poziomie 160 cm. Dzisiaj duży nacisk kładę na trening młodych koni, które wypracowuję od początku, wprowadzając je do wyższego sportu. Teraz żeby kupić gotowego konia na wysokie konkursy trzeba mieć duży kapitał. Można też konia wyhodować albo znaleźć i po prostu trenować. Na przykład na Velvet Lazar jeżdżę już piąty rok i to duża satysfakcja, że od konkursów L, 110, 120 udało się ją doprowadzić do takiego poziomu na jakim jesteśmy dzisiaj.
TS: Skąd pomysł na to, żeby związać swoje życie zawodowe z jeździectwem?
TM: Studiowałem w Olsztynie i dostałem ofertę pracy u Pana Marcina Burakowskiego, z której skorzystałem. Przeniosłem się na studia zaoczne i od tej pory robię to zawodowo.
TS: Kto według Ciebie miał największy wpływ na Twoją karierę?
TM: Od początku w karierze wspierali mnie moi rodzice, głównie tata. Moim pierwszym trenerem był pan Sławomir Gniazdowski, następnie Piotr Masłowski oraz Mieczysław Zagor. Jeździłem też trochę z trenerem od ujeżdżenia panem Ryszardem Dysarzem. Największy wpływ na pracę z końmi miał pobyt u pana Burakowskiego, który pracował jako berajter i 3 lata spędził u Ulricha Kirchhoffa. Miałem okazję spędzić 2-3 miesiące w Niemczech w stajni u jego znajomego. Dużo tam się nauczyłem.
TS: Z kim trenujesz obecnie?
TM: Teraz jeżdżę z Rudigerem Wassibauerem, z którego rad korzystałem już parę lat temu. Miałem później do dyspozycji same młode konie, ale teraz kiedy z powrotem mam szansę startować w wyższych konkursach na Velvet i Stakkato to stwierdziliśmy z panem Edmundem, że trener się przyda.
TS: Gdzie stacjonujesz i jak wygląda Twoja codzienna praca?
TM: Od ponad roku stoję z końmi w naszej rodzinnej stajni, która znajduje się koło Kwidzyna. Mamy tam około 30-40 koni, ale pod siodłem chodzi około 15, reszta to matki, źrebaki i młodzież. Sami też zajmujemy się hodowlą. Nawet w tym roku wreszcie mi samemu udało się coś wyhodować – to ogierek po Dourkhan Hero Z z matki po Cornet Obolensky.
TS: Jak zaczęła się Twoja współpraca z hodowcą panem Edmundem Lazarewiczem?
TM: Zaczęło się cztery lata temu. Pan Edmund powiedział, że podoba mu się jak jeżdzę i chciałby, żebym jeździł na jego koniach. Mamy też do siebie niedaleko – nasze stajnie dzieli około 70 kilometrów. Na początku Pan Edmund miał konie nie ze swojej hodowli, ale później doszliśmy do wniosku, że warto budować własną markę w dużym sporcie.
TS: Opowiedz nam o klaczach Velvet Lazar i Stakkato Lazar.
TM: Velvet Lazar była zajeżdżona w wieku pięciu lat. Wcześniej dała parę źrebaków – są po niej dwa ogierki, teraz pięcio- i sześcioletnie, i jedna młoda klacz, którą też teraz jeżdżę. Jedno z jej potomstwa wygrało już SCPMK – Darco Lazar po Darco, w kategorii koni 4-letnich. Współpraca z Velvet na początku nie układała się idealnie, była trochę trudna do jazdy, kiedy chciało się ją przytrzymać to spływała albo potrafiła ze mną „pójść” i zbyt wcześnie odbić się na przeszkodę. Jednak po roku pracy zgraliśmy się i już w wieku sześciu lat zdobyła trzecie miejsce na Sportowym Czempionacie Polski Młodych Koni i wygrała MPMK. Wtedy już czułem pierwsze przebłyski tego, że będzie to koń na konkursy zaliczane do światowego rankingu. Ona nie chce zrzucać przeszkód i skacze bardzo racjonalnie. Stakkato Lazar to trochę inny typ konia. Jest bardziej wrażliwa i płochliwa, za to od początku była efektowna i bardzo dobrze skakała. Z nią praca przychodziła łatwo – została zajeżdżona w wieku pięciu lat i w tym samym roku już chodziła konkursy 120 i była druga w MPMK. Na SCPMK w Olszy też była wysoko, w swojej pierwszej rozgrywce w życiu miała najlepszy czas, ale przytrafiła się zrzutka. Wracając do Velvet Lazar, to bardzo dobrze mi się jeździ na niej duże parkury. Często jest tak, że omawiamy taktykę z Rudigerem, a ja później ląduję w linii i czuję, że pasuje mi zupełnie inaczej, niż planowaliśmy. Ona jest bardzo plastyczna w parkurach. Rzadko robią mi się niepasujące dystanse i stąd ona ma na swoim koncie tak dużo bezbłędnych przejazdów. Łatwiejsze dla niej są zawody otwarte, ale dobre wyniki robi tu i tu.
TS: Jakie są Twoje największe jeździeckie ambicje?
TM: Dla mnie są to Mistrzostwa Świata, Olimpiada i Mistrzostwa Europy, ale najbardziej podobało mi się Mistrzostwa Świata, kiedy jeszcze były rozgrywane w poprzednim formacie z konkursem przesiadanym. Jako dziecko byłem zafascynowany przeglądaniem książeczek z ogierami, na przykład ze stajni Paula Schockemöhle. Miałem również wiele nagranych przejazdów na kasetach, na przykład IO w Sydney. Oglądałem je często i spodobał mi się wtedy ten sport na najwyższym poziomie. Jeżeli chodzi o bliższą przyszłość to planuję starty w Mistrzostwach Polski oraz CSIO w Sopocie.
TS: Masz w swojej stajni kolejne młode gwiazdy?
TM: Mam około pięciu perspektywicznych koni. Z panem Edmundem duże nadzieje pokładamy w córce Velvet – klaczy Vanilia Lazar po ogierze Vagabond de la Pomme. Poza tym po naszych padokach biega jeszcze trochę młodszych koni po takich ogierach jak: Diamant De Semilly, Emerald, Kannan, Stakkato Gold, Comilfo Plus Z.
TS: W ostatnich miesiącach często oglądamy Cię podczas dekoracji konkursów LR, plasujesz się w czołówkach, ale jeszcze nie udało się wygrać.
TM: Tak, mam trochę pecha, los zawsze układa się tak, że właściwie zawsze przegrywam o włos. W Krakowie były to trzy setne sekundy, ale startowałem na początku stawki, czekałem na kolejne przejazdy no i Michał mnie ograł. Trzeba dodać, że te konie tak naprawdę dopiero zaczynają chodzić konkursy LR. Fakt, że mają osiem lat i takie dobre wyniki, to dla mnie świetna sprawa. Często konkurujemy z dużo bardziej doświadczonymi końmi. Stakkato Lazar w sobotę w Krakowie szła dopiero swoją pierwszą rozgrywkę na takim poziomie. Z każdym przejazdem koń się uczy, a w klasach rankingowych zawsze musi dopisać też szczęście. Mam nadzieję, że kiedyś los się do mnie uśmiechnie i uda się wygrać.
TS: Dziękuję za rozmowę, jeszcze raz gratulacje i trzymamy kciuki za pierwsze zwycięstwo w konkursie LR.
TM: Dziękuję, ja też na to czekam!
Rozmawiała Zuzanna Ostańska.
Zdjęcia: Asia Bręklewicz i Kamila Tworkowska