Natalia Palmowska – zwyciężczyni Grand Prix Cavaliady w Warszawie. Amazonka, która z powodzeniem łączy jeździectwo na wysokim poziomie z pracą, którą kocha. W rozmowie opowiada nam o swojej jeździeckiej drodze, koniu Dr Jones, wrażeniach po odniesionym niedawno sukcesie, ale i o tym, jak ważny w naszym sporcie jest zdrowy tryb życia i radach dla tych, którzy chcą odnosić sukcesy zarówno w startach, jak i w życiu zawodowym.
Tylko Skoki: Po pierwsze jeszcze raz gratulujemy sukcesu w Grand Prix Cavaliady w Warszawie. Powiedz nam, jak wyglądały ostatnie tygodnie po tych zawodach.
Natalia Palmowska: Przez ostatnie kilkanaście dni codziennie otrzymuje dziesiątki gratulacji i bardzo ciepłych słów. Moi najbliżsi bardzo hucznie mnie przywitali, dostałam mnóstwo prezentów, kwiatów, smakołyków dla koni. Powiem szczerze, że to było niezwykle miłe, lepiej niż w urodziny! Nie sądziłam, że odbije się to aż tak dużym echem, że tyle ludzi będzie mi gratulować i razem ze mną cieszyć się z tego sukcesu. To zwycięstwo było nie tylko dużym zaskoczeniem dla większości z nas, ale dostarczyłam też wiele emocji! Szczególnie dlatego, że nie byłam brana pod uwagę jako faworytka tego konkursu, zaskoczyłam też sama siebie. To były nasze pierwsze zawody międzynarodowe w tym sezonie, ja i Dr Jones mieliśmy w tym roku kontuzje, dość późno go „uruchomiłam”, bo chciałam, żeby jego zdrowie było w 100% optymalne. Mówiłam nawet mojej luzaczce Marceli, że może być tak, że zakończymy te zawody w sobotę wieczorem konkursem Speed&Music. Brałam pod uwagę, że może nie będę jechać Grand Prix, jeśli forma Dr. Jonesa na to nie pozwoli.
TS: Jakie emocje towarzyszyły Ci w takim razie bezpośrednio po zwycięstwie?
NP: Chwilę to do mnie dochodziło, początkowo nie wierzyłam, że to faktycznie się wydarzyło! W piątek podczas dekoracji konkursu zaliczanego do Światowego Rankingu pomyślałam sobie, że bardzo bym chciała, aby kiedyś hymn Polski wybrzmiał dla mnie. Długo czekać nie musiałam! Przed konkursem, oglądając parkur, nastawiałam się na trening, nowe wyzwanie. Zupełnie nie przewidywałam zwycięstwa. Po obejrzeniu parkuru obejrzałam dosłownie dwóch-trzech zawodników, dlatego wjeżdżając na parkur nie miałam świadomości, że nie ma zerowego przejazdu. Wjechałam tam z czystą głową i chyba to mnie uratowało, robiłam swoje. Po hucznych owacjach po moim bezbłędnym przejeździe w konkursie podstawowym już czułam się zwycięzcą sama dla siebie. Do rozgrywki dołączyło do mnie dwóch zawodników – Marek Wacławik i Matas Petraitis – wiedziałam, że są ode mnie zdecydowanie szybsi i bardziej doświadczeni, a Dr Jones jest koniem, który skacze wysoko i widowiskowo, więc traci przez to trochę czasu. Dlatego miałam świadomość, że muszę jechać aktywnie, bezbłędnie, by wywrzeć presję, która spowoduje, że przeciwnicy będą się ścigać. I tak się wydarzyło.
Po swoim przejeździe czekałam na rozprężalni i widziałam wolontariuszki, które skaczą z radości myślałam, że to Matas, który jechał jako ostatni, zwyciężył. Jednak jak już zobaczyłam łzy mojej luzaczki, dopiero wtedy sobie uświadomiłam, co się wydarzyło. Tablicę wyników zobaczyłam „w międzyczasie” i zobaczyłam, że Matas też był bezbłędny, a ja byłam szybsza! – wtedy z radości i niedowierzania mi też pociekły łzy. Takie przeżycie zdarza się tylko raz, bo myślę, że kolejny tak duży sukces nie będzie już aż tak emocjonujący. Na pewno zapamiętam to do końca życia i mam nadzieję, że nie tylko ja!
TS: Jak wyglądały Twoje początki z jeździectwem i jak przebiegała ta droga?
NP: Miałam wspaniałą możliwość jazdy od dziecka, bo mój tata od zawsze miał swojego konia i to on zaraził mnie tą piękną pasją. Otworzył stajnię i tam zaczęłam regularnie jeździć od 12 roku życia. W wieku 13 lat startowałam już w pierwszych zawodach. Początek u mnie był dość burzliwy. Jako juniorka sporo startowałam, miałam kilka koni średniej klasy. Z biegiem czasu moje umiejętności się poprawiały, ale możliwości finansowe w tamtym okresie nie pozwalały mi na konie lepszej klasy. Równocześnie też wiedziałam, że bardzo chcę to jeździć konno, ale też wiedziałam, że chcę się rozwijać w innych dziedzinach. Nie chciałam być kobietą, która całe życie będzie tylko w stajni, bo miałam wiele innych ambicji. Poszłam wtedy na studia dietetyczne, a w międzyczasie także na studia ekonomiczne. W wieku 21 lat stwierdziłam, że spróbuję zmierzyć się z większym wyzwaniem, jakim jest jeździectwo zawodowe – wyprowadziłam się z Olsztyna do Rzeszowa. Kończąc studia ekonomiczne, jednocześnie pracowałam w stajni u Sławomira Uchwata. Tam bardzo dużo się nauczyłam, jeździłam wiele młodych koni, dużo startowałam. Po tym roku uzmysłowiłam sobie, że jeździectwo zawodowe to nie jest moja jedyna droga - wiedziałam, że chcę realizować się też w innych rzeczach. Po tamtym roku wygrałam wraz z moim koniem Asterixem Mistrzostwa Polski Młodych Koni kategorii sześciolatków. Później stwierdziłam, że więcej czasu poświęcę dietetyce – znalazłam najlepsze dietetyczki w Polsce, które swój biznes prowadziły w Bydgoszczy i tam się przeprowadziłam. Jeździłam tam konno, ale trochę mniej. Po intensywnych dwóch latach rozwoju w dziedzinie dietetyki zatęskniłam znów za rywalizacją jeździecką. Wymieniłam stawkę, kupując Dr Jonesa i klacz Cerember Me M. Trafiłam na rok do stajni Państwa Stefańskich, gdzie bardzo dużo się nauczyłam, nabrałam doświadczenia z uwagi na większą stawkę koni. Gdy w Polsce pojawiło się zagrożenie epidemiologiczne i wybuchła pandemia, zabrałam moje konie z powrotem do stajni mojego taty, zrobiłam remont, wymieniłam podłoże – tak, aby mieć komfortowe warunki do trenowania. I tak już od prawie 3 lat jestem pod Olsztynem, w stajni, którą aktualnie prowadzę wraz z bratem – mój tata w międzyczasie niestety zachorował i odszedł. Dzięki pomocy bliskich mi osób jestem w stanie jednocześnie trenować, pracować jako dietetyk, występować regularnie w telewizji, dbać o swoją aktywność poza jeździecką. Moich zajęć jest sporo, ale konie zawsze są na pierwszym miejscu i nie wyobrażam sobie życia bez nich. Tata nauczył mnie systematycznej pracy i zawsze powtarzał mi, że to jest żywe zwierzę i nie może zostać cały dzień w boksie, tak zostało mi to we krwi. To była ciężka praca od małego, która wymagała ode mnie wiele godzin wyrzeczeń, ale małymi kroczkami udaje się osiągać takie sukcesy. Myślę, że moje konie trochę mi się odwdzięczają, że mają więcej luzu, jeśli chodzi o starty i skoki – cieszą się tym i oddają całe swoje serce tak jak ja im.
TS: Jak połączyć pracę, ambicje zawodowe i jeździeckie na wysokim poziomie?
NP: Wydaje mi się, że dlatego, że jestem osobą, która nie lubi się nudzić i jednocześnie jestem dość dobrze zorganizowana, to pozwala mi na realizację wszystkich moich codziennych obowiązków. Potrafię sobie zorganizować czas tak, żeby znaleźć czas na wszystko. Mam taką swobodę, ponieważ prowadzę własny biznes i sama decyduję o wielu rzeczach. Moim głównym zawodem jest dietetyka, ale prowadzę też ze wspólnikami firmę rehabilitacyjną, mam swoją siłownię i tam znajduje się mój gabinet. To, że jestem sama sobie sterem i okrętem pozwala mi na planowanie sobie kolejnych dni wg moich potrzeb i czasu. Mam wokół siebie świetnych ludzi – w aspektach technicznych bardzo pomaga mi brat, który co prawda nie jeździ konno, ale mieszka bardzo blisko stajni i kiedy coś się dzieje pod moją nieobecność, to zawsze może tam zajrzeć. Podobnie w firmie w Olsztynie mam wspólników, którzy wszystkiego doglądają. Mam też luzaczkę, która znacznie skraca mi czas opieki nad końmi, jednak jak tylko mogę to robię przy nich wiele rzeczy sama – bo to uwielbiam!
Od zawsze miałam łatwość uczenia się nowych sportów, do jeździectwa też podobno mam trochę talentu (J), więc było mi trochę łatwiej w tym sporcie, jednocześnie mam obecnie świetne konie. Cavaliadę w Warszawie traktowałam jako kolejny trening, zabawę, co również znacznie odciążyło moją psychikę, dzięki temu nie sparaliżował mnie stres (co niekiedy mi się zdarza). Jechałam po to, żeby się sprawdzić, z luźną głową, nikt na mnie nie stawiał. To sprawiło, że było mi znacznie łatwiej. Obawiam się, że kolejne moje ważne starty już będą z nieco większym obciążeniem psychicznym.
TS: Po tak dużym sukcesie na Cavaliadzie w Warszawie nadal mówisz o sobie „amatorka”. Gdzie Twoim zdaniem kończy się amatorstwo, a zaczyna profesjonalny sport?
NP: Mówię „amatorka”, bo uważam, że nie można mnie porównywać do zawodowych jeźdźców, biorąc pod uwagę ilość koni w stawce, godzin przesiedzianych w siodle czy przejechanych konkursów – wszystkich, nie mówiąc już o tych zaliczanych do światowego rankingu. W Warszawie jechałam pierwszy tak poważny konkurs na zawodach halowych, w którym przeszkody miały 150, a nawet 160 cm wysokości. Nie spędzam tak dużo czasu w stajni i na zawodach, żeby mówić o sobie „zawodowiec”, bo też z tego nie zarabiam. Na tę chwilę można powiedzieć, że tylko w to inwestuję, bo jest to moje hobby. Wydaję na to swoje pieniądze zarobione w zupełnie innych dziedzinach.
TS: Jesteś specjalistką od dietetyki i zdrowego trybu życia – jak ważny jest ten aspekt w sporcie i jak może pomóc jeźdźcom i amazonkom?
NP: Wzmacnianie swojego ciała zaczęłam, kiedy byłam jeszcze w Rzeszowie, jeżdżąc wtedy po około 6 koni dziennie. Bardzo bolały mnie plecy i fizjoterapeuta zlecił mi ćwiczenia, zauważyłam, że mi to bardzo pomaga i tak zostało do dziś. W marcu tego roku, spadając z konia, złamałam szyjkę kości udowej. Szybka i intensywna rehabilitacja w moim centrum rehabilitacji sprawiła, że po 6 tygodniach wróciłam w siodło. Nieustannie wzmacniam moje ciało, bo to niezbędne, abym mogła jeździć i skakać po tego rodzaju kontuzji.
Warto podkreślić, że coraz więcej sportowców dba o siebie i chce prowadzić coraz zdrowszy tryb życia, zwraca uwagę na dietę i treningi pozajeździeckie. Bardzo chciałabym promować taki holistyczny tryb życia – tak przecież dbamy o konie, dbamy o ich żywienie, dajemy im suplementy, trenujemy je w różnoraki sposób – tak samo musimy dbać o siebie. To, co dajemy naszemu organizmowi, wpływa na to, jak funkcjonuje. Przede wszystkim kojarzy nam się to z energią, bo jest to paliwo do życia, ale kluczowy jest tu też wpływ na pamięć, koncentrację – to, co w naszym sporcie jest bardzo ważne, tak, żeby mieć pełny „focus” na arenie. Trening i dobre odżywianie wpływają na to, jak się czujemy na zawodach. Imprezy międzynarodowe trwają cztery dni – to wymaga energii i odporności. Trenujemy przecież w zmiennych warunkach, także jeśli chodzi o temperatury, musimy wspierać nasz układ immunologiczny. Wszystko to ma znaczenie. W wielu sportach jest to już wymagane, a w jeździectwie dopiero zaczynamy raczkować.
TS: Z kim trenujesz?
NP: Od niedawna trenuję z Panem Markiem Orłosiem – wcześniej stacjonował w Stadninie Koni Nad Wigrami, a jakiś czas temu przeprowadził się niedaleko mnie. Przyjeżdża do mnie raz w tygodniu, wtedy skaczemy i jeździmy też ujeżdżeniowo. Mam go „na miejscu” i z tego korzystam. W inne dni jeżdżę sama, w ogóle przez ostatni rok głównie pracowałam sama z uwagi na kontuzje moje i konia. Teraz jednak od września pracujemy regularnie. Działamy tak, żeby forma na Poznań była jeszcze lepsza, a chociażby równie wysoka!
TS: Opowiedz nam parę słów o Twoim podstawowym koniu – Dr Jones.
NP: Jest genialny. To koń dla każdego – ale nie oddam, gdyby były pytania! Razem ze mną zaczynał wyższe starty, razem uczyliśmy się jak to jest skakać wysoko. Zanim go kupiłam od Państwa Stefańskich to przez trzy lata chodził do lasu. Podróżujemy wspólnie już prawie 4 lata. Znamy się bardzo dobrze. Wiem, kiedy ma gorszy i lepszy dzień, kiedy mogę odpuścić, a kiedy „docisnąć”. W domu jest trochę leniuszkiem. Kocha zimę, nienawidzi upałów – zimą zdecydowanie lepiej nam idzie na zawodach. Jest wrażliwy i delikatny na muchy czy wiatr. Ale uwielbia atmosferę zawodów. Kiedy czytam artykuły, w których mówi się o nas, jeźdźcach, że znęcamy się nad zwierzętami, to absolutnie nie mogę tego potwierdzić – Dr Jones kocha startować na tyle, że kiedy wprowadzam pierwszego konia do przyczepy, a on stoi w boksie to już nie może się doczekać, bryka i biega po boksie tak, żebym tylko go wzięła ze sobą! Na zawodach przy pełnej trybunie czuć w nim adrenalinę i chęć rywalizacji. Po przejeździe w Warszawie czułam, że wie, że tak dobrze nam poszło, też się z tego cieszył – nawet teraz jak o tym opowiadam, to łzy cisną mi się do oczu. Mam też drugiego konia Lviva, który jest inny – on potrzebuje trochę czasu, żeby się zaadaptować, ale z każdym dniem jest coraz lepszy i bardziej rozluźniony. Dr Jones wchodzi od razu „po swoje”. Cieszę się, że mogę obu stwarzać optymalne warunki, żeby miały z tego radość, nie muszę jeździć na wszystkie zawody – dzięki temu nie są zmęczone i przetrenowane, pokazują mi to i odwdzięczają mi się, wspaniale skaczą.
TS: Jakie inne konie z Twojej kariery najbardziej zapadły Ci w pamięć?
NP: Na pewno ważna była dla mnie też Cerember Me M, którą kupiłam razem z Dr Jonesem. To była kobyłka, która mierzy 161 cm – nadal startuje pod juniorką, co bardzo mnie cieszy. Wymagała ode mnie zupełnie innego rodzaju jazdy, nauczyłam się na niej ścigać, bo też jej gabaryty to nieco wymuszały. Muszę też wspomnieć o koniu, z którym wygrałam Mistrzostwa Polski Młodych Koni – to był dla mnie duży sukces, pierwsze osiągnięcie na taką skalę. Był to koń Asterix, który nadal chodzi w sporcie, stoi w stajni ,,u Robsonów’’ nieopodal mnie. Wiążę z nim wiele emocji, bo był to koń, z którym zaczynałam od samego początku. Jeździłam go od trzylatka i doszliśmy wspólnie do MPMK, było to dla mnie duże osiągnięcie, że z młodego konia jestem w stanie stworzyć sportowca, który wygrywa. Mniejsze sukcesy odnosiłam też z końmi, których dosiadałam jako nastolatka – mam do nich na tyle sentyment, że dalej są u mnie w stajni, mają teraz godną emeryturę na trawie.
TS: Jaką radę przekazałabyś jeźdźcom-amatorom, którzy tak jak Ty chcą połączyć ambicje zawodowe ze startami na wyższym poziomie?
NP: Na pewno trzeba uzbroić się w cierpliwość. Żeby robić jedno i drugie dobrze, to wymaga dużo energii. Zdarza się, że mam gorsze dni, jestem zmęczona i sama frustruję się, że zbyt dużo wrzuciłam sobie na głowę. Natomiast jeżeli chcemy realizować się w różnych dziedzinach, to musimy mieć dużo wytrwałości. Ja mam tą przewagę, że kocham wszystko co robię, dzięki temu mam też mnóstwo motywacji by dalej działać na pełnych obrotach w różnych dziedzinach. Teraz mamy dużo bodźców, które nas rozpraszają, odciągają naszą uwagę – internet, telefony i tak dalej. Trzeba zwrócić uwagę na to, czy coś nie zabiera nam niepotrzebnie czasu. Wtedy łatwiej będzie go znaleźć na te rzeczy, na których nam zależy.
TS: Jakie są Twoje cele i marzenia, jeśli chodzi o jeździectwo? Oprócz tego jednego, które chyba spełniło się już w Warszawie?
NP: Zdecydowanie jedno marzenie się już spełniło. Nie sądziłam, że spełni się tak szybko. Mam kolejne – mierzę wysoko. Chciałabym kiedyś wystartować w dużej światowej imprezie –mistrzostwach Europy, mistrzostwach Świata – mam nadzieję, że mi się to uda. Chciałabym też powtórzyć sukces z Cavaliady w Warszawie – pokazać, że to nie był przypadek.
TS: Dziękujemy za rozmowę i trzymamy kciuki za kolejne udane starty.
Rozmawiała Zuzanna Ostańska
Zdjęcia: Asia Bręklewicz i Kamila Tworkowska