Rozmowa z senatorem Łukaszem Abgarowiczem, kandydatem na prezesa Polskiego Związku Jeździeckiego. Mamy nadzieję, że to ciekawy materiał, który pobudzi środowisko do dyskusji. Oczywiście, jako TylkoSkoki nie zapomnieliśmy zapytać o interes naszej dyscypliny. Być może uda nam się namówić na rozmowę drugiego z kandydatów, którym podobno jest Pan Krzysztof Tomaszewski. Zapraszamy do lektury i dyskusji na Facebooku.
Tylko Skoki: Co było Pana motywacją przy podejmowaniu decyzji o kandydowaniu na funkcję prezesa PZJ?
Łukasz Abgarowicz: W minionych czasach przez 17 lat pracowałem z końmi. Byłem trenerem wyścigowym. Wtedy podejmowałem różne inicjatywy mające prowadzić do przemian w hodowli koni. Niestety, te inicjatywy nie uzyskiwały aprobaty ówczesnych władz. Pod koniec lat osiemdziesiątych po jednym z wypadków odszedłem do businessu. Tam przepracowałem 10 lat i cały czas podtrzymywałem jakieś związki ze środowiskiem jeździeckim. Od czasów opozycji lat 80-tych byłem zaangażowany w politykę. Na tym polu byłem też aktywny w latach 90. Stąd teraz już od 11 lat jestem zawodowym parlamentarzystą. Myślę, że przyszedł dobry czas, aby powrócić do mojej pasji, czyli jeździectwa. Jest sprzyjający okres do tego. Coraz więcej ludzi interesuje się końmi. Ponad pół miliona koni w Polsce jest użytkowanych sportowo i rekreacyjnie. Środowisko staje się coraz szersze. Niestety jest ono zdezintegrowane. Nadszedł wreszcie czas, aby w Polsce wypromować jeździectwo, zbudować wokół niego dobrą atmosferę i modę na ten sport. W ten sposób przyciągnąć ludzi bogatych oraz ważne instytucje do całej szeroko pojętej branży jeździeckiej.
TS: Jakie Pana kompetencje i doświadczenia mogą pomoc w kierowaniu Polskim Związkiem Jeździeckim?
ŁA: W polityce i w businessie nauczyłem się czegoś, co nazwałbym relacjami z rynkiem i zarządzaniem procesem produkcji. Tu podkreślę - każdej produkcji, nawet takiej, która produkuje decyzje. Moje doświadczenie w tej dziedzinie jest bardzo duże i nie chodzi tu tylko o sam marketing. Ważne jest rozumienie rynku i budowanie najpierw grup docelowych, a dalej dopiero tworzenie planów promocji. W ten sposób jest szansa na przyciągniecie do branży pieniędzy. I tu ważne, aby myśleć o całym przemyśle końskim. Z jeździectwem jest tak jak z Formułą 1, która nie istniałaby bez przemysłu motoryzacyjnego. Tak samo jeździectwo nie może istnieć bez hodowli. Najlepszą instytucją do budowania rozwoju przemysłu końskiego jest właśnie PZJ. Ala ta instytucja wymaga pewnych przeobrażeń wewnętrznych. I tu mogą przydać się moje kompetencje i przyzwyczajenia do podejmowania decyzji w sposób przejrzysty. Bo jeśli decyzje np. dotyczące szkolenia, organizacji imprez i wielu innych rzeczy powodują konsekwencje materialne dla rozmaitych ludzi, to musi być bardzo transparentne. Myślę, że właśnie to potrafię zbudować.
TS: Co w Pana ocenie jest największą bolączką naszego środowiska?
ŁA: Jeśli chodzi o ludzi zaangażowanych bezpośrednio w sport, to po pierwsze brak tej przejrzystości, o której mówiłem przed chwilą. Brak wiedzy o sposobie i czasie podejmowania decyzji. A po drugie - pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Jeśli jest tak, że nasi czołowi zawodnicy, doprowadzając konie do wysokiego poziomu sprzedają je, to jasne jest, że oni to robią, bo muszą się z tego utrzymać. Ja bym chciał doprowadzić to takiej sytuacji, w której takie konie kupować będą sponsorzy lub poszukujące promocji przedsiębiorstwa. Wtedy takie konie pozostaną w rękach szkolących je zawodników. Stąd widać, jak ważna jest ilość środków. Następna sprawa to zbyt duże rozproszenie środowiska, co powoduje brak siły przebicia. Być może to powód, że konie rzadko pojawiają się w mediach. My, Polacy mamy sympatię dla koni i sportu jeździeckiego, ale nie ma właściwej gry w kierunku kreacji mody na konie, mody w takich kręgach, które gwarantowałyby przypływ środków. Sytuacja w tej chwili jest doskonała, bowiem mamy takiego Prezydenta, który sprzyja jeździectwu, rozumie tradycje koniarskie. I już mamy jeden przykład człowieka, dzięki którego patronatom możemy przyciągnąć do naszej branży elitę, o którą nam chodzi.
TS: Czy możemy prosić o przybliżenie haseł wyborczych?
ŁA: W zasadzie już o tym mówiłem. Po pierwsze, promocja i przyciągniecie pieniędzy z zewnątrz. Po drugie, integracja świata koniarskiego - nie tylko sportowego i jeździeckiego. I po trzecie, zbudowanie przejrzystych relacji w PZJ-ocie.
TS: Założywszy, że budżet PZJ to: opłaty licencyjne, środki ministerialne i sponsoring, jaka według pana powinna być waga tych poszczególnych elementów i gdzie widzi Pan największe szanse na wzrost?
ŁA: Wiem dobrze, że opłaty licencyjne to bardzo poważna pozycja. Opłaty ministerialne są mniej więcej stałe, ale uważam, że można też je troszeczkę zwiększyć. Ale najbardziej perspektywiczny jest sponsoring i tu są możliwe największe wzrosty. To jest sprawa prowadzenia marketingu i budowania ofert dla sponsorów. Uważam, że w tej kwestii w Związku powinien być zatrudniony specjalista, choć i ja sam mam sporo wiedzy na ten temat. Teraz można wrócić do opłat licencyjnych. Dobra promocja jeździectwa oraz autorytet PZJ będą w konsekwencji prowadzić do wzrostu popularności na starty w zawodach, różnych grup ludzi i wtedy bez podnoszenia opłat zwiększą się wpływy do budżetu PZJ-tu. My mamy wielu sprzymierzeńców, a największym z nich powinna być hodowla, bo zwiększenie popularności sportu i rekreacji będzie powodować większe zainteresowani ich produktami, czyli końmi. To wszystko jest ze sobą powiązane: sport, rekreacja, turystyka i hodowla, a nawet wyścigi. W przypadku wyścigów, widzę tu konieczność współpracy bo to świetne miejsce do promocji jeździectwa.
TS: Do tej pory w Polsce, ale i w kilku innych krajach sport jeździecki i wyścigi to zupełnie inne światy. Jak Pan to sobie wyobraża?
ŁA: We Francji, gdzie to jest najlepiej zorganizowane, pieniądze z wyścigów wspierają rozwój sportu. Ale nie mówmy o ideałach. Powiedzmy o tym, że wyścigi w Polsce muszą się podnieść. A jeśli to ma nastąpić, to muszą się uatrakcyjniać, aby przyciągnąć nowych ludzi. Dlaczego te atrakcje nie mają być związane ze sportem jeździeckim? Czyli coś można zrobić razem. A to tam, na wyścigach pojawia się wielu ludzi zamożnych, którzy może zechcą zostać koniarzami.
TS: Wracając do współpracy sportu z hodowlą. Nie wiem czy Pan wie, że znacząca cześć koni obecnie użytkowanych w polskim sporcie to wierzchowce kupione na zachodzie Europy. Co Pan o tym myśli?
ŁA: Na ten temat można by mówić bardzo długo. Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka. Najważniejszy i cały czas pokutujący to błędne decyzje hodowlane w czasach komunizmu, w latach 60-tych. Dziś nie bez znaczenia jest fakt, że z racji kryzysu konie na zachodzie potaniały i stanowią istotną konkurencję dla naszej rodzimej hodowli. Jednak pamiętać trzeba o tym, że to na koniach hodowców z Polski startowali nasi jeźdźcy na ostatnich Igrzyskach Olimpijskich, że to koń polskiej hodowli wygrywa Wielką Pardubicką. Więc nie jest chyba aż tak źle. Na pewno trzeba importować konie do rozrodu.
TS: Mówi pan dużo o marketingu. Czy mógłby Pan podać jakieś konkrety co do ewentualnego budowania przez Pana strategii marketingowej związku?
ŁA: Jeśli mówimy o sponsoringu to uważam, że są dwie podstawowe, łatwe do zidentyfikowania grupy docelowe. Pierwsza do grupa zamożnych Polaków, którzy zechcą zainwestować w konie dla własnej przyjemności. Wśród nich należy budować tę modę, o której mówiłem wcześniej. Druga grupa to przedsiębiorstwa, dla których należy przygotować odpowiednie oferty związane nie tylko z zawodami. Ważne jest przyciągniecie odpowiednich autorytetów, osób ważnych, które budują tzw. „salon”. Inna kwestia to współpraca z mediami, bo tylko one mogą wzmocnić efekt ewentualnego sponsoringu i pomóc w szerszej promocji jeździectwa.
TS: Mówi Pan o mediach. Ale na dzisiaj brutalna prawda jest taka, że media chętnie pokazują każdego, kto jest skłonny za to zapłacić.
ŁA: Wiem o tym. Ale tu mogą być przydatne działania public relations. Trzeba mieć specjalistę od marketingu i przygotowania ofert. Tak można pomóc organizatorom. W minionych latach kilku organizatorów imprez zwracało się do mnie abym wsparł ich w rozmowach z telewizją. Ale przeważnie robili to zbyt późno. Ja uważam, że to można zbudować, ale musi być odpowiedni plan skonstruowany ze stosownym wyprzedzeniem.
TS: To wywiad dla portalu TylkoSkoki, więc zadam pytanie, które na pewno interesuje ludzi związanych ze skokami. Jeździectwo to kilka konkurencji. Między innymi te trzy olimpijskie: skoki, ujeżdżenie i wkkw. Są między nimi duże dysproporcje. Np. skoki z racji tego, że są najbardziej popularne, generują dla PZJ najwięcej środków z licencji. Z kolei to tylko ujeżdżenie i WKKW dostarczają nam ostatnio jeźdźców olimpijskich. Jak Pan uważa, na ile poszczególne dyscypliny powinny być budżetowane i zarządzane autonomicznie?
ŁA: To jest skomplikowana sprawa. Nie do końca można tu posłużyć się matematyką. Na dzisiaj nie podejmuję się rozwiązania tego problemu. Na pewno na ten temat musi być przeprowadzona debata. Środowisko musi mieć podane klarowne kryteria podziału budżetu. Uważam, że w krótszym czasie musi być wydzielony specjalny fundusz dla najbardziej obiecujących par, niezależnie od tego, z jakiej są dyscypliny, aby pomoc im w zrobieniu wyniku. Bo wynik przełoży się na pozyskanie telewizji i promocję jeździectwa.
TS: Czy zna Pan ludzi, którzy dziś są aktywni w świecie jeździeckim?
ŁA: Nie było mnie przy koniach kilkanaście lat, stąd znam ludzi z mojego pokolenia. Znam też ich dzieci. Ale jestem głęboko poza środowiskiem i uważam to za mój atut. Dzięki temu pewne rzeczy będę mógł oceniać bardziej obiektywnie.
TS: Czy Mam Pan jakieś typy ludzi, z którymi Pan będzie chciał współpracować?
ŁA: Na dzisiaj nie, ale teraz prowadzę wiele rozmów i na pewno przed zjazdem listę takich osób będę posiadał.
TS: Czy to prawda, że jako ewentualny Prezes PZJ nie zamierza Pan pobierać honorarium z tego tytułu?
ŁA: Jestem zawodowym politykiem i jeśli zostanę Prezesem PZJ nie zamierzam pobierać wynagrodzenia.
TS: Jaki Pan przyjmie model pracy, czy mimo braku wynagrodzenia, będzie się Pan mógł poświęcić tej prezesurze?
ŁA: Nie zamierzam być malowanym prezesem, jak to bywało w przeszłości w tym Związku. Mieszkam na stałe w Warszawie i zamierzam być obecny niemalże na co dzień. Co nie oznacza, że muszę bezpośrednio zarządzać całą działalnością PZJ-tu. Mam zamiar pilnować pracy zarządu, kontrolować przejrzystości jego działania, a jeśli chodzi o pracę w szczególności nadzorować sprawy związane z marketingiem. Z całą pewnością będą chciał mieć dobrych współpracowników, którzy na siebie wezmą np. współpracę z zagranicą czy sprawy szkolenia. Wśród obecnych działaczy jest wielu cennych fachowców. Nie jestem zwolennikiem rewolucji, raczej rzeczowej ewolucji. Przy doborze ludzi będą się liczyć zarówno kompetencje, jak i entuzjazm.
TS: Dziękujemy za rozmowę, odezwiemy się jeszcze przed samym zjazdem, aby podał nam pan listę „koni”, na które chce pan postawić przy wyborze nowego zarządu PZJ.