Logo tylkoskoki

DSC08344

O złotym medalu zdobytym w Sopocie, początkach kariery, wyprowadzce za granicę i jeździeckiej drodze. O pracy trenera, życiu w jeździeckiej rodzinie i planach na przyszłość – o tym (i nie tylko) opowiada nam halowy mistrz Polski – Adam Nicpoń.

Tylko Skoki: Na początek chciałabym pogratulować złotego medalu Halowych Mistrzostw Polski. Jak wrażenia z Sopotu i jak się teraz czujesz?

Adam Nicpoń: Nic się nie zmieniło. Mówiąc szczerze, no co, no taki złoty medal, jak co dzień trzeba było po prostu przyjść w poniedziałek do pracy, bo w środę na kolejne zawody. Doszedł może zapał, bo w końcu coś wyszło, a nie jest w plecy. Doszła motywacja. To chyba tak najbardziej kluczowe z tego wszystkiego, że się bardziej chce. A może to i wiosna, bo ja zawsze na wiosnę tak odżywam. Nie znoszę zimy. Chyba się stąd wyprowadzę na kolejną zimę. Do tego będę dążył.

TS: Jak oceniasz samą rywalizację w Sopocie? Była duża presja?

AN: Ja powiem szczerze, tak mało byłem w tym Sopocie, że aż przykro mi powiedzieć, że tylko wpadałem na konkursy i wypadałem, no bo mam stajnię 40 kilometrów od Sopotu i jeździłem dużo koni w domu. Nie miałem czasu na myślenie. Przyjeżdżałem tylko do Igi [Biegalskiej] potrenować ją na młodych jeźdźców, pojeździłem seniorów i wracałem pracować. Nawet przed finałem pojeździłem rano 6 koni w niedzielę. Bez parcia, z zimną głową.

511 8080

TS: Może to właśnie pomogło.

AN: No tak, bo tak to człowiek chodzi, się krząta, najgorzej na jest na takich zawodach jak się ma jednego czy dwa konie i chodzisz z kąta w kąt, snujesz się i tylko się męczysz tym, że się męczysz. A tak to głowa zajęta, ręce zajęte, ciało jakby też dotlenione, człowiek się nie spina tak. Ja wolę tak, ja wolę być zmęczony w pracy i tak jeździć na zmęczeniu, niż za bardzo wypoczęty, bo ADHD mam od urodzenia.

TS: Jak wyglądały Twoje jeździeckie początki?

AN: Ja pochodzę z takiej rodziny dosyć zainfekowanej przez konie, bo i dziadek, i ojciec. Dziadek ze strony mamy. Mój wujek to wielokrotny medalista mistrzostw Polski, ale w zaprzęgach parokonnych i czterokonnych, Brzoskowski Zbigniew. Taka to historia. Ja myślałem, że będę w ogóle jeździł bryczkami, bo na początku to tylko to mnie jarało, bo miałem dwa, cztery konie w ręku. Ale potem mój ojciec mówi, no weź spróbuj wsiąść sobie czasem. Mówię, nie, tata, daj spokój, co spodnie będę brudził. No ale z czasem wiadomo, gdzieś tam bakcyla złapałem takiego fest, no bo wszyscy jeździli.

Marek Markiewicz, Stachu Jasiński, Krzysztof Aftyka, to było tych trzech muszkieterów, którzy gdzieś tam mnie i moich kolegów prowadzili przez wiele lat. Z Krzysztofem Aftyką nawet do dzisiaj trenuję, konsultacje jakieś sobie robimy wspólnie i próbujemy dalej robić robotę z końmi. To też motywuje, że można wrócić do starych trenerów i dalej pracować i rozmawiać trochę na innym levelu, ale wykonywać tę samą pracę. Na początku mojej drogi miałem dość ciekawy epizod, bo zawsze miałem jednego starszego konia, co dużo uczyło. Jeden młody, drugi stary, po seniorskich zawodnikach. Potem miałem pierwszego konia takiego mojego, nazywał się Gofr, właśnie po Marku Markiewiczu, który chodził Puchary Narodów i tak dalej. Potem był Majdan, też medalista Mistrzostw Polski, ale nawet jak już jeździłem, to Stachu Jasiński go ode mnie pożyczał na duże starty. To było fajne, jednak zawsze ten stary koń przeprowadził przez konkurs 130, 140, gdzieś tam tego doświadczenia się zdobywało. I pokory, bo one były dość wyrywne te ogiery, uczyły spokoju.

Po ogólniaku wyjechałem, bo nie widziałem tu perspektyw. Na początku myślałem, że oczywiście przeniosę góry w Łobzie, ale szybko zostałem sprowadzony do parteru, a z moim charakterem już się wolałem nie kłócić, tylko jednak wyjechać i trochę spróbować życia gdzieś indziej.

TS: Jak wyglądał ten czas spędzony poza Polską?

AN: Łącznie 17 lat byłem za granicą, tak że to już sporo. Zacząłem od Włoch, potem byłem w Niemczech. W Niemczech byłem najdłużej, bo 8 lat. Przez różne stajnie zawodowe, handlowe, sportowe. Potem jeszcze miałem epizod w Norwegii, w Hiszpanii, w Holandii, w Belgii, we Francji, trochę w Anglii i w Stanach. Szwajcarii tylko nie zaliczyłem, ale chyba tam mnie nie chcieli. Ja dość szybko opanowuję języki, więc było mi łatwo. Pojechałem tam po naukę. Wiadomo, za chlebem, bo były inne czasy, ale też po naukę. Zaliczyłem pracę w wielu dobrych stajniach. U Paula Schockemöhle między innymi, u Klatte, u Böckmanna. Jeździłem też w takich prywatnych ośrodkach, gdzie tam byłem jakby reitrem numer 1 w handlowych stajniach, gdzie miałem stawkę koni handlowych i co tydzień one się zmieniały, czyli cały czas jakieś tam doświadczenie zdobywałem. Coś innego, inna energia, inne spojrzenie, inne zawody.

TS: Tyle różnych miejsc, stajni i podejść – jak z tego wszystkiego wyciągnąć to co najlepsze i co nam odpowiada?

AN: Jeżeli człowiek ma parę oczu i chce obserwować, to się czegoś nauczy. Wyciąganie wniosków, no to jest najważniejsza rzecz. No trzeba patrzeć, ja się od każdego uczę, nawet od kolegi na zawodach, czy jest to Krzychu Ludwiczak, czy Jarek, podpatruję ich, patrzę, jak oni to robią. Każdy z nich na pewno podpatruje mnie na tych koniach, bo te konie mam trudne, dzikie. Ja też muszę się dopasować do gabarytów swojego ciała. Patrzę na wysokich ludzi, jak oni to robią, jak jeżdżą, jak to można przełożyć na siebie. Też słucham, jak żona mi podpowiada, nie ma takiego doświadczenia, ale widzi bardziej ze względu na ciało, na moją motorykę, gdzie mi brakuje, co można zmienić.

DSC09077

TS: Jeżeli tyle czasu pan spędziłeś za granicą, to w sumie skąd pomysł na powrót do Polski i pomysł na to, żeby zostać tutaj?

AN: Powiem tak. Bardzo krótko i fajnie to skomentuję. Byłem w Norwegii i przyjechałem tutaj na letnie lato filmowe do Ińska. Bo też bardzo lubię kulturę. I tak sobie usiadłem z kolegami właśnie już po tym Ińsku, na tym festiwalu, piękny księżyc siedzimy przy ognisku i mówię... Ja już chcę do domu. I to był ten moment, gdzie powiedziałem sobie, że już wracam do kraju. Chciałem być z rodziną, z przyjaciółmi. Już mi się nie chciało być tam tak aż za wszelką cenę. To, co chciałem, to chyba już zobaczyłem. A teraz chcę coś zrobić tu i pokazać, że jednak doświadczenie moje zdobyte tam, tutaj zaowocuje. Początki nie były łatwe, przez pierwsze kilka lat trochę się tułałem. Aż w końcu zacząłem jeździć u Sławka Polikowskiego, tam byłem osiem lat. Potem się rozstaliśmy - taki był układ, że syn dorasta, a ja wtedy będę mniej potrzebny. Przeszedłem wtedy na własny rachunek i od tego czasu już działam ponad dziesięć lat. Z tego jestem najbardziej zadowolony.

TS: A skąd w ogóle decyzja o tym, żeby zajmować się jeździectwem zawodowo?

AN: Powiem tak, z wykształcenia jestem po marketingu i zarządzaniu. Przepracowałem pół roku w zawodzie w berlińskiej firmie. Męczyłem się w takiej zaszufladkowanej korporacji i powiedziałem sobie: nigdy więcej. I tyle, nie wracałem do tematu. Byłem tam pół roku. Krawat, elegancko, czysto, czyste ręce, paznokcie, wszystko fajnie. Przez to, że znałem dwa języki, to byłem oddelegowany już dość szybko do punktu sprzedaży i tak dalej, gdzie ja pojęcia nie mam o komputerach i nigdy nie będę miał.

Do pokoju wchodzi wtedy córka Adama

Co tam, moja córko? – Przepraszam na chwilę - Tak, mamy. Cukier, pieprz, sól, śmietana i ogórek. Powiedz Filipowi, żeby tak samo schabowe ładnie przyprawił. Dzieci uczę gotować. U mnie wszystko jest rodzinnie.

No ale wracając. Dużo tych komputerów sprzedawałem, nawet podwyżkę dostałem. I wtedy mówię, ja już nie chcę, ja już uciekam. To było te moje pół roku zagłady mojego mózgu, korporacyjnej siatki. Jednak praca rąk bardziej mnie jarała i wolę się schylić trzy razy po coś, niż po prostu wklepywać coś w komputer. Nie zawsze było kolorowo, bo żeby dojść do tego, co mam dzisiaj, pracowałem dość długo. Tak jak kiedyś ktoś powiedział, jest tysiąc porażek, żeby było jedno zwycięstwo, więc ja myślę, że przyszedłem przez tą drogę jak Spartan. Udało się i jestem z tego dumny, a przede wszystkim z tego, że dzięki sobie i pomocy najbliższych dotarłem do tego miejsca, w którym jestem i tyle.

TS: Jak wygląda organizacja pracy u Adama Nicponia na co dzień?

AN: Może zacznijmy od tego, że 5 lat temu jakby zawitałem do Barłomina, do stajni tutaj na Pomorzu. Gdzieś tam współtworzyłem też ten ośrodek wcześniej z Panem Krempciem. Nasze drogi się rozeszły, potem zeszły i tak jakoś doszło do tego, że ja po rozstaniu się ze stadniną Ciekocinko po prostu szukałem stajni pensjonatowej dla siebie. No i trafiłem do Barłomina, 20 km od domu, więc idealnie. Dość szybko współpraca się rozwinęła i chcieli, żebym zarządzał tą stajnią. Trochę nam zajęło, żeby się dogadać, ale dogadaliśmy się. Uważam, że ludzie z charakterami muszą trochę ponegocjować, żeby się dogadać. Szanujemy się nawzajem i każdy ma swoje doświadczenie w swoim fachu. Ja tutaj działam w dużym spektrum, buduję nowe rzeczy, rozszerzam infrastrukturę ośrodka. Zrobiłem tor do galopowania, parkur trawiasty, mamy trzy place kwarcowe, także cały czas coś nowego. Padoki, teraz jeszcze hodowlę mamy małą, jakąś na 20 koni. No i ze stajenki, która miała koni 15 zrobiło się 100. Jest też infrastruktura hotelowa, restauracja, już się zrobił taki kompletny ośrodek. Mamy też boksy na zawody, więc pomału robimy takie zawody regionalne, z czasem myślę jak to wszystko ogarnąć. Planujemy zawody ogólnokrajowe, a międzynarodowe. Robiłem też Balticę, ja wiem, jak to ma wyglądać, uważam, że trzeba mieć na tyle dobrą infrastrukturę, żeby nie wtopić, żeby było to najlepszej jakości i najciekawsze, żeby ci ludzie do nas wracali. Na razie wracają na małe zawody. To fajna atmosfera, wiadomo, że jest to inny target, ale jest super, są animatorki dla dzieci, są nagrody rzeczowe, te dzieci czują się dowartościowane, że przyjeżdżają do nas.

Razem też z moimi podopiecznymi i z moją małżonką doprowadzamy do tego, że ten ośrodek rośnie. I rośnie z roku na rok coraz bardziej, stabilniej. Chciałbym, żeby taki ośrodek jak ten właśnie tutaj na Pomorzu służył w przyszłości do przygotowań olimpijskich, nie wiem, czy nawet nie do założenia w końcu w Polsce szkoły jeździeckiej, co by było świetne. Jeśli ktoś byłby zainteresowany, to w Barłominie cały czas poszukujemy młodych, zmotywowanych osób do pracy. Zapraszamy do kontaktu.

TS: Opowiesz coś więcej o tym pomyśle?

AN: Jest taki pomysł, próbujemy, może to się uda. Ja chciałbym bardzo, bo no niestety, no już nie mam 15 lat, chciałbym wyszkolić kogoś, kto będzie jeździł fajnie i kto będzie dalej tutaj działał, bo koni mam dużo, a też niekoniecznie mam na to wszystko czas i chciałbym takich młodych ludzi zachęcić. My jako zawodnicy musimy nad tym popracować, bo zaraz nie będzie komu jeździć tych koni. Uważam, że musimy coś w naszym kraju zmienić, żeby jednak taka szkoła berajtrów powstała - szkoleniowa, dydaktyczna z każdej strony. No nie po to byłem tyle za granicą, obserwowałem, żeby teraz komuś tego nie przekazać. Żeby jednak się nauczyli takiego fachu. Mamy szkoleniowców i fajnych ludzi, którzy mogliby coś takiego też prowadzić, niekoniecznie ja sam, są myślę, że starsi, mądrzejsi ode mnie, którzy przekażą taką wiedzę. Te praktyki byłyby od A do Z, od wideł. Jak obserwuję dzieciaki, to też im to wpajam, że najpierw jest ciężka robota, najpierw jest obsługa wideł, a potem konia, o tak bym to nazwał. Jakąś bazę koni szkoleniowych też tu można stworzyć, żeby się coś działo. Trzeba wracać do tych korzeni, jakoś nas wychowano wszystkich z tego pokolenia lat tam 70., 80., 90., że ci ludzie jeszcze tam pojęcia trochę mają.

DSC07133

TS: A jak Ty postrzegasz swoją pracę jako trener?

AN: Traktuję to jako wyzwanie, nie. To najważniejsza rzecz. Chciałbym tak umieć trenować swoją żonę jak wszystkich innych. To by była najpiękniejsza rzecz, jaka by mnie spotkała w życiu. Jednak dystansu mam więcej do obcych niż do swojej małżonki, którą kocham nad życie i która naprawdę jest przeambitną osobą może aż za. Jesteśmy oboje za ambitni. Ale podopiecznych mam z ikrą, tak jak miałem Olka Lewandowskiego, z którym zdobyłem ze trzy medale, teraz mam Igę, Zuzię Golicką, Dominika Pieniaszka. No, jak masz trzy konie w Mistrzostwach Polski w finale, no to już ci się buzia cieszy, tak? Że jest fajnie. Trenujesz na co dzień, doprowadzasz tych młodych ludzi do jakichś wyników - to jest też motywacja, oni też myślę, że mają do mnie dużo zaufania. Oni wiedzą, że ja też chcę dobrze. Dużo nie jeździmy na co dzień razem, powiem szczerze, że w zeszłym roku z Igą to byłem tylko na mistrzostwach Europy. Dużo samodzielności daję podopiecznym, żeby jednak oni też popełniali błędy. Wiadomo, przyjeżdżam, koryguję, dwa, trzy razy w tygodniu, nie jest to codziennie, wtedy bym musiał się poświęcić tylko trenerstwu, a dla mnie to taki dodatkowy bodziec i motywator. Jeżeli ktoś słucha, to trafiam do ludzi. Ja jestem dość despotyczny i wymagający, więc jeżeli ktoś tam mi jęczy, stęka, to to się ze mną nie uda. Albo normalnie, mówiąc krótko po męsku, albo na razie – szkoda czasu. No i oczywiście ważny jest ten wzajemny szacunek. Bez tego to w ogóle nie ma racji bytu. A reszta to na wielkim luzie i trochę tam śrubę podkręcać, odkręcać, żeby też motywować, motywować, dawać im wsparcie.

Oni też czasami jadą na zawody i mówię im: musicie sami, bo jesteście sami na tym parkurze.

Pomagam im czasami się rozprężyć, ale też uczę ich samodzielności. Jak się ich zamknie w takiej klatce, to potem jak coś trzaśnie, to oni nie czują się bezpieczni. Uważam, że lepiej jak trochę mają wolnej ręki, popełniają te błędy na co dzień. Oni są cały czas głodni wiedzy, głodni są tego, co ja im powiem, czym ich zaskoczę.

Najpierw wracamy do podstaw. Żeby mnie ktoś źle nie zrozumiał, po prostu ja mam jakąś taką swoją zasadę i tyle, nawet jeżeli człowiek jest dobrze wytrenowany, musi przejść u mnie podstawy. Nie idę dalej, dopóki nie widzę, że ktoś nie rozumie, co do niego mówię. Potem tych słów używam coraz mniej, bardziej się skupiam na koniach, ale na początek skupiam się głównie na jeźdźcach. Kiedyś jak byłem u Paula Schockemöhle to postawili mały krzyżaczek na środku hali i kazali mi tą przeszkodę skoczyć, zawrócić i wrócić z powrotem. No i patrzyli co robię. Co zrobi jeździec zawodowy: skoczy, wyląduje na wprost, przesunie konia w lewo, jakby lekkim ciągiem, zmieni nogę półwoltą, wróci na linię środkową i tak samo skoczy, zrobi to w drugą stronę. I zrobiłem dwa skoki, zostałem przyjęty do pracy bez żadnego „ale”. No i takie są zawsze podstawy moich podopiecznych. Ja stawiam drąg, każę najechać na wprost i stoję na wprost tego drąga i patrzę, gdzie oni są. To, co jest najtrudniejsze, moim zdaniem, w jeździctwie, to jazda na wprost. Jak to opanują, to wtedy idziemy dalej i jest łatwiej. No ale wiadomo, trochę humoru musi być, bo inaczej byśmy powariowali. Trochę dystansu i pokory, tak samo mówię moim podopiecznym, że spokojnie, nie dzisiaj to jutro.

TS: Jak wygląda Wasze życie w jeździeckiej rodzinie?

AN: Zawsze sobie tłumaczyłem, że nie będę miał żony z jeździectwa, bo rozstałem się po 18 latach z kobietą, która też miała wiele do czynienia z końmi, ale nie trwało to długo. I znowu jest dziewczyna z pasją do koni. No taki mamy już styl życia. Syn trochę mniej lubi konie, więc trochę się wyłamuje, ale no ma do tego prawo. Córka ma 6 lat, więc trochę się tym zaraża, ale też ma swoje inne hobby różnego typu, którymi niech się bawi. Ma na to czas. Ale ma swojego kuca i zaczyna swoją przygodę.

511 8214

A żona to kocha, czasem walczy sama ze sobą i ze swoim charakterem, jak każdy, bo przeambitna jest i czasami po prostu za dużo się tym wszystkim przejmuje. To mówię do niej, że weź na luz i nie spinaj się. Ja już to przerabiałem po prostu. Ale no tak, nie będzie mnie słuchać, wiadomo, musi to ktoś powiedzieć obcy. Dlatego też współpracuję i z Krzysztofem, i z innymi kolegami, żeby mi pomagali w tym. Ale bez Martyny nie przygotowałbym tak Cycery. Ona na niej skakała dość dużo, ja praktycznie od Grand Prix Cavaliady w Sopocie skakałem na niej raz, a to było ponad półtora miesiąca temu. Dałem jej tego konia, bo bardzo się lubią. A po drugie Martyna świetnie jeździ te konie ujeżdżeniowo. Ważne jest też znalezienie wspólnego środka. Ona też ma frajdę, bo na Cycerze się w domu super skacze, bo nie jest taka gorąca. I takie duże przeszkody można sobie poskakać. Martyna nie ma takiego konia jeszcze. A jak już są przeszkody takie po metr sześćdziesiąt, to mówi „wow”. To taki duży koń, ale bardzo, bardzo tkliwy, wrażliwy. I to, że ona się daje łydką jechać, to jest efekt naprawdę ciężkiej pracy, bo ona się nie dała dotknąć, trochę nas to życia kosztowało, mnie i Martynę. Ale powoli zaczynają być z tego efekty. No jest dynamiczna, dzika. Mamy z tej rodziny trochę koni, z tej matki mam osiem koni w treningu. No trochę są temperamentne te konie, nie powiem, że nie. No i tak mówiąc krótko, z żoną je wszystkie temperujemy, a my generalnie mamy bystre konie. Albo jak nie są bystre, to są bystre po jakimś czasie. To wszystko się przekłada na nasz styl życia, wiadomo, że też trzeba znaleźć jakąś odskocznię od tego wszystkiego. Mówię to żonie, że nie możemy tak 24 godziny na dobę, bo się pozabijamy. Do domu tego nigdy nie przenosimy, bo co w stajni, to w stajni.

TS: Mówił już pan trochę o Cycerze, chciałam też zapytać o inne podstawowe konie – Countera i Zero.

AN: Zacznę od Countera, który jest najbardziej zasłużony, no i dzięki temu, że miał udany sezon w zeszłym roku, to powiedziałem mu, że zacznie startować dopiero na wiosnę, no i dlatego też nie był szykowany do mistrzostw Polski. A że ma 13 lat i skakać umie, to od CAVALIADY w Poznaniu ma przerwę. Cierpliwie czekam, dalej jeszcze nie skakałem, powiedziałem mu, że sorry stary, do 1 maja masz przerwę, odnowę biologiczną. Mam tego konia 8 lat, czy 9, już trochę się znamy. Wcześniej Martyna jeździła go do 9 roku życia, bo był nieznośny. Myślę, że gdyby nie Martyna, to bym już dawno się go pozbył. To trudny koń, z trudnym charakterem na początku, w długich liniach, mocno galopujący. No niewygodny, mówiąc krótko. W galopie trzeba znaleźć się na nim w półsiadzie, bo inaczej to można po prostu zwrócić śniadanie, obiad i kolację, tak wybija. Takt galopu ma dość mocny, jak ktoś na nim siedzi, to jest naprawdę kupa pracy nad sobą i nad nim, bo jest do tego jeszcze bardzo elektryczny. Ale jest to też koń obdarzony dobrymi cechami. Czasem mnie zrobi w ciula, ale to z mojej głupoty, bo nie ukrywam, że czasami mnie fantazja na nim ponosi. Tylko na nim, nie wiem czemu. Bo tyle razy wyszło i czasami myślę, że wyjdzie jeszcze raz, ale nie zawsze się udaje. Jest koniem klasycznym, bo i pojadę nim duże Grand Prix i skoczę 190 cm w barierach.

511 8515

Każdy tych moich chodzi bariery, traktuję to jako taką większą gimnastykę, wszystkie tam skarczą, nie ma problemu, po prostu silne są i tyle. Counter jest najbardziej techniczny. Cycerą jechałem ze dwa razy, więcej się nie za bardzo chcę w to pchać, bo ona akurat chce połykać to wszystko na raz, więc raczej wolałbym już jej nie wkurzać. A Counter jest taki bardziej elastyczny, gumowy. I szybki. Trochę dojrzał. Do 9 roku życia to summa summarum siedziałem na nim może 3 miesiące. Nie chciałem go w ogóle jeździć, bo mnie denerwował. Ale znam się chyba już trochę o tych koniach i wiem, kiedy odpuścić, kiedy wsiąść na nie, jak są bardziej gotowe. Kiedyś bardzo wysoko skakał. I dobrze, bo zdobył doświadczenie w tych konkursach, 120, 130 o rok więcej. Trochę mnie koledzy napierali, żeby jechać wyżej, ja mówię, to mój koń, mój cyrk, moje małpy, ja nie będę się spieszył. I miałem rację, nie? Bo koń ma teraz 13 lat, dobrze się czuje, dobrze biega, nic mu nie jest. Już któryś sezon z kolei chodzi konkursy zaliczane do światowego rankingu. Jak ja nie popełnię błędu, to raczej on nie zrobi zrzutki. Takich koni jest mało, nawet mówiąc szczerze, miałem paru klientów, stronię od tego, żeby go sprzedawać, może go zostawię córce, jeszcze będzie miała takiego profesora.

To trochę taki przyjaciel rodziny, jest dość wrażliwy i myślę, że mam do niego sentyment, pomimo że kawał skurczybyka z niego na co dzień.

DSC07841

TS: A w ogóle masz do koni duży sentyment?

AN: Nie no, lubię wszystkie, ale jego lubię bardziej, bo no też, nie powiem, utrzymuje mi rodzinę. Trzeba być mu wdzięcznym za to, bo zawsze jakieś pieniądze zarobi na zawodach. Counter czyli licznik po angielsku - mój licznik zawsze bije pozytywnie. Naprawdę, nigdy ten koń nie wrócił bez złotówki z zawodów, nigdy.

No a Zero Z to zupełnie inny kaliber konia, obdarzony dużą siłą. Trochę się biedny nie może odnaleźć, bo rok temu miał kontuzję i tak się nie możemy jeszcze znowu wgryźć w te największe parkury, ale myślę, że z moją cierpliwością i jego siłą w tym sezonie pokażemy zęba. Jest duży, silny, mocny, ale też dość szybki. Mam tak naprawdę trzy różne konie. Cycera jest duża, dynamiczna, wściekła, Counter dynamiczny, też taki nie za spokojny - on chyba najtrudniejszy jest do jazdy, bo zmienia rytm i w zakrętach się trochę rzuca. Cycera się szarpie systematycznie, tam się można tego spodziewać, a ten jest nieprzewidywalny. A „Zyrek” to taki trochę mongoł, ale jak odpali wrotki, to też idzie. Najbardziej stateczny emocjonalnie, ale też wrażliwy koń. Trzeba wiedzieć, żeby mu na pewne odciski nie następować, aczkolwiek to też taki koń, na którym można pojechać każdy parkur. Czy tam stoi metr pięćdziesiąt czy metr sześćdziesiąt, jak dopisze forma to nie ma znaczenia. To ogier, więc czasami trochę mu tam hormony grają, ale mam nadzieję, że już w tym roku ustabilizował swój mózg do tego, żeby jednak go skupić na skakaniu, a nie na czym innym.

To takie trzy podstawowe, ale mamy też młodsze obiecujące konie. W zeszłym tygodniu jechałem dziewięcioletnią klaczą Grand Prix u Robsona i w debiucie zrobiłem zrzuteczkę. Cieszy to bardzo, bo to zupełnie inny typ, nie za duża kobyłka, bardzo szybka, bardziej z przeznaczeniem na te konkursy takie ścigane i tak dalej, ale podniosłem jej trochę poziom.

Myślałem, że w ogóle nie będzie chodzić takich rzeczy, że to taki koń na 130/140. Nie jest mała, bo ma tak 167 cm, no ale pode mną to wygląda jak kucyk. No i mam fajne siedmiolatki, półsiostrę Cycery, Celinę i takiego super konia, tylko dość trudnego – nazywa się Kravitz. Niezły koń moim zdaniem, ale wymagający.

TS: A co jest według Ciebie najważniejsze w tej pracy z końmi?

AN: Ja myślę, że pokora, cierpliwość i oddanie tym zwierzakom, to są trzy takie rzeczy, które mogę powiedzieć na temat mojego jeździectwa. Talentu nie miałem za dużo, więc musiałem go wypracować, więc gdyby nie cierpliwość, to już bym chyba dawno zrezygnował. Dużo rzeczy wypracowałem sam z sobą i sam w swojej głowie. Temperament mam zawsze dość gorący, ale tak jak kiedyś Jarek [Skrzyczyński] świetnie powiedział, że ten wygrywa, kto ma najspokojniejszą głowę i to się potwierdza. Trzeba po prostu z zimną głową podchodzić do tej roboty i wtedy wychodzi dwa razy szybciej i łatwiej. Cierpliwość i pokora to podstawa. I dystans do siebie. Patrzę na to z dystansem, bo możliwości kiedyś były, potem się zepsuły, potem znowu były, aż w końcu musiałem sam do tego wszystkiego dojść, dopracować to tak, że jestem z tego zadowolony. Pomogli mi w tym sponsorzy, właściciele stajni Barłomino, nie powiem, że nie, no ale jakby podstawą byłem ja sam. Oczywiście pracuję też na ich wizerunek i im pomagam, akurat Cycerę mamy już 5 lat i to jedyny koń, który został z mojej początkowej stawki. Może dlatego, że była najbardziej temperamentna. Też zawsze tłumaczę, że takie konie trzeba pokochać i trochę mieć do nich dystans, jeszcze większy niż do siebie, bo one wtedy dadzą nam z czasem wynik. A to, co osiągnęły dotychczas, to jest tylko przedsmak tego, na ile je stać. I to są klasowe konie. Uważam, że Cycera, jeżeli naprawdę jeszcze dojrzeje emocjonalnie, to będzie koń na duże rzeczy. Chce być dokładna i jest dokładna, ale jest przy tym bardzo waleczna.

DSC05417

TS: Miło widzieć, że potrafisz docenić sam siebie i swoją pracę.

AN: A kto nas nie doceni jak nie my sami. Ja już też to robię nie od dzisiaj, jakbym siebie nie doceniał jakby za to, co robię, to bym nie chciał tego robić. Moja żona mówi, że jestem zadufany w sobie. Ja po prostu wierzę w siebie, wierzę w to, co robię.

TS: Jaka była pierwsza myśl po lądowaniu po ostatniej przeszkodzie po tym sukcesie w Sopocie?

AN: Że nie zepsułem. Mówię: no w końcu. Od A do Z dopiąłem do swojego. Zachowałem zimną krew, bo startowałem cały czas z pozycji lidera od pierwszego dnia. Marek jeździł kapitalnie, tak samo Antek, więc nie mogłem sobie pozwolić na żaden błąd. I mówię, no nie dam sobie tego wyrwać. A ona już naprawdę była w tym drugim nawrocie dość gorąca. W pierwszym w miarę była pod kontrolą. Ale w drugim myślała, że to rozgrywka i trochę była sama z siebie szybka. Miałem co robić, żeby ją uspokoić, a przeszkody były trochę większe, więc mówię, dziewczyno, uspokój się, tu nie ma żartów. Ale pierwsza myśl właśnie, że nie zepsułem, nie? Że jednak udało się. Zacisnąłem pięć i o to chodziło. Że w końcu ta praca zaowocowała.

511 8160

TS: W poście Nicpoń Horses na Facebooku po HMP czytaliśmy, że „jeden ze wspólnych celów jest osiągnięty, a teraz pora na następne”. To jakie są następne?

AN: Ja nie jestem pazernym człowiekiem, więc jak zdobędę jeszcze medal z otwartych MP, to mogę po prostu sobie odpuścić. Ale szczerze, to wiadomo, marzy mi się taki medal i inne duże zawody. Myślę, że mogę mieć konia na olimpiadę za cztery lata, jednego mam takiego – właśnie ten Kravitz. Jeżeli się nie sprzeda, to może być takim koniem, też jak mnie wcześniej nie zabije, bo jest kawał dziada. Ale takiego konia nie miałem w życiu jeszcze. To są takie cele wyższe, do których jeszcze nawet nie marzę, bo to daleka droga, ale myślę, że kolejnym celem są mistrzostwa Polski, może mistrzostwa Europy. Mam te konie dojrzałe, może któryś z nich będzie na tyle dobrze przygotowany, że po prostu się złapiemy razem na taki wynik, żeby gdzieś tam pojechać. Do kadry się nie palę, ale jak mam jechać na takie mistrzostwa Europy, to bym pojechał, o tak bym powiedział.

TS: Jakie są najbliższe plany startowe? Gdzie Was zobaczymy na początku sezonu otwartego?

AN: Zawody międzynarodowe zaczynam od ZO Biskupiec. Niestety na 4Foulee w Zielonej Górze mnie nie będzie, bo mój przyjaciel Jacek Zagor bierze ślub. Potem Bogusławice i dalej będę już patrzył w kalendarz. Na pewno będę chciał pojechać na Litwę, do Niemiec i do Holandii na zawody. Ale też chcę mieć trochę czasu dla rodziny. Więc myślę, że dwa razy w miesiącu chcę jeździć na zawody, nie częściej. Potem jestem tak wykończony w połowie sezonu, że trochę nie mam siły i to nie jest dobre. Myślę, że mistrzostwa Polski to główny cel. Tam będą walczyć Counter i Cycera i moja żona na dwóch koniach, tak żeby też miała jakąś zabawę z tego. Bo widzę, że ciężko pracuje, a trochę jest niedowartościowana, miała pecha, bo jej dobry koń zakulał. Zdarza się, taki to jest sport, ale chcę, żeby też spełniała swoje marzenia, sama dobrze się czuła. Tego jej życzę. Bo ja już jakieś jedno spełniłem. Mi się wymarzył medal, nie sądziłem, że złoty od razu. Ale spoko, jestem za. Lepiej złoty niż brązowy. Chciałem pokazać krajowi, że to nam się należało.  

DSC03502

TS: A czego życzyłbyś sobie?

AN: Ja? Więcej czasu dla mojej córki Antoniny. Tego bym sobie życzył najbardziej w życiu. I żebym nie przespał momentów, jak ona dorasta, bo to jest coś najpiękniejszego, co mnie spotkało w życiu.

TS: W takim razie życzymy Ci tego, jak i kolejnych sportowych sukcesów i dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiała Zuzanna Ostańska

Fot. Asia Bręklewicz i Kamila Tworkowska 


W tym tygodniu

  • ZO Jeżów POL
    26-28.04.2024
           
  • ZO Leśna Wola POL
    26-28.04.2024
           
  • 4Foulee Zielona Góra POL
    25-28.04.2024
           
  • CSI5* Fontainebleau FRA
    24-28.04.2024
           
  • Młodzieżowe CSIO Zduchovice CZE
    25-28.04.2024
           

Ranking PZJ (31.03.2024)

1. Adam Grzegorzewski 3015
2. Tomasz Miśkiewicz 2858
3. Jarosław Skrzyczyński 2309
4. Dawid Kubiak 2199
5. Przemysław Konopacki 1624
6. Michał Kaźmierczak 1552
7. Marek Wacławik 1382
8. Marek Lewicki 1240
9. Mściwoj Kiecoń 1228
10. Michał Tyszko 1203
  CAŁY RANKING  

Polacy w rankingu FEI (31.03.2024)

171 Adam Grzegorzewski 1070
214 Jarosław Skrzyczyński  1030
220 Tomasz Miśkiewicz 1000