Za tydzień w Lyonie kolejny Finał Pucharu Świata. Tym razem bez naszego reprezentanta. Z Łukaszem Jończykiem rozmawiamy o startach Polaków w tej imprezie, a także o codzienności i autorytetach. Dodaliśmy galerię zdjęć.
Tylko Skoki: Wielkimi krokami zbliża się Finał Pucharu Świata w Lyonie. Jesteś jednym z naszych nielicznych jeźdźców, którzy startowali w finale tej prestiżowej imprezy. Powiesz nam jak wspominasz to wydarzenie?
Łukasz Jończyk: W FPŚ brałem udział dwukrotnie, na koniu Ritus: w Las Vegas i w Goeteborgu. Obydwie imprezy były na najwyższym światowym poziomie sportowym i organizacyjnym, brali w niej udział najlepsi jeźdźcy na swoich najlepszych koniach. Imprezy były imponujące, a parkury bardzo wymagające.
TS: Może wspólnie spróbujemy chronologicznie wymienić wszystkich naszych jeźdźców i ich konie, którzy startowali w finałach?
ŁJ: Pierwszy był na pewno Rudolf Mrugała – tak, na Ignamie, wtedy w 1990 roku finał odbywał się Dortmundzie.
TS: Kolejny to Jarosław Płatos i Wiatczyk w imponującej hali Scandinavium w centrum Goeteborgu rok później.
ŁJ: Następnie Grzegorz Kubiak i Krzysztof Prasek. Obydwaj startowali w Goeteborgu. Grzegorz na Orkiszu, a Krzysztof na Palegro. Grzegorz jechał jeszcze w Mediolanie i na Ritusie w Malezji w 2006.
TS: Oczywiście Jacek Zagor na Elfie i finał w Lipsku.
ŁJ: Tak, pamiętam doskonale rok 2002. Piękny triumf w pierwszym półfinale, gdzie Jacek objechał wszystkich skrótem na podwójny szereg - szeroki okser i stacjonata. I gratulacje od samego Beerbauma na konferencji prasowej. Kolejno chronologicznie Krzysztof Ludwiczak na Quamiro i ja na Ritusie w Las Vegas, następnie ja w Goeteborgu. A w zeszłym roku finał jechał Jarosław Skrzyczyński na Balouzino. To chyba już wszyscy.
TS: Naliczyłem ośmiu. Jak myślisz, czy to dobry wynik?
ŁJ: Myślę, że porównując warunki finansowe nasze i Zachodu, a co za tym idzie szanse wyhodowania lub zakupu klasowych koni, trenowania i startowania w wielu imprezach oraz możliwość korzystania z właściwej opieki weterynaryjnej, to wypadamy całkiem dobrze. Niestety skoki są dyscypliną, która wymaga znacznych nakładów finansowych w dłuższym okresie, aby wyniki były imponujące.
TS: Obecnie jesteś jeźdźcem bez przynależności klubowej i pracujesz na „własnym rozrachunku”, czy to łatwe?
ŁJ: Na własnym rozrachunku można jeździć do pewnego poziomu i nie jest łatwo, ze względu na koszty, brać udział we wszystkich zawodach, w których należałoby wziąć udział, aby dojść do poziomu FPŚ. Do tego celu niezbędny jest rozumiejący ten sport i zamożny sponsor. Bycie na „własnym rozrachunku” ma swoje niepodważalne zalety, lecz z punktu widzenia sportowego niektóre cele są trudne do zrealizowania.
TS: Aktualnie zmieniasz stajnię, jest to poważniejsze przedsięwzięcie. Nie boisz się zmian?
ŁJ: W tym przypadku zmiana jest koniecznością, aby móc się rozwijać i zapewnić koniom właściwe warunki do trenowania. Ciągle przybywają mi nowe konie, a ja czuję się w obowiązku zapewnić im stajnię w dogodnym miejscu, z odpowiednim zapleczem i możliwościami.
TS: Czy dzięki tej decyzji będziesz miał więcej czasu dla rodziny?
ŁJ: Chyba tak. Stajnia oddalona jest o zaledwie 28 km od Warszawy z szybkim dojazdem. Mam nadzieję, że ta bliska odległość i umieszczenie wszystkich moich uczniów i koni w jednym miejscu pozwoli mi na wygospodarowanie większej ilości czasu dla rodziny.
TS: W czasie warszawskiej Cavaliady odebrałeś dyplom trenera. Czy to znaczy, że chcesz się zająć trenowaniem?
ŁJ: Trenuję od dawna, a dyplom trenera II kategorii traktuję jako podniesienie kwalifikacji zawodowych. Jak najdłużej planuję być przede wszystkim czynnym zawodnikiem i na to kładę obecnie największy nacisk.
TS: Nie wszyscy wiedzą, że pochodzisz z Kwidzyna – można by rzec z „kuźni polskiego jeździectwa”. Teraz mieszkasz w Warszawie – mieście, w którym żyje się zdecydowanie inaczej niż w Kwidzynie.
ŁJ: Życie zawodnika jest wszędzie takie samo niezależnie od miejsca zamieszkania - od rana do nocy przez siedem dni w tygodniu w stajni, a weekendy spędza się na zawodach.
TS: Zapytam Cię oczywiście o Twoje obecne konie i plany na nadchodzący sezon otwarty.
ŁJ: Plan startów dopasowuję na bieżąco do wieku i dyspozycji moich koni. Obecnie mam kilka obiecujących - młodych, ale czy będą to wierzchowce na FPŚ? To się okaże… (uśmiech)
TS: Żyjemy w trochę dziwnych czasach, otoczeni galopującym kapitalizmem, brakiem autorytetów i wszechobecnym „wyścigiem szczurów”. Czy ty, mimo swojego dużego doświadczenia i wiedzy, masz kogoś, kto jest Twoim autorytetem, na którym chciałbyś się wzorować?
ŁJ: Kilka lat temu miałem okazję trenować w stajni Ludgera Beerbauma i tam zobaczyłem, na czym polega prawdziwe zawodowstwo. Jest to jeden z nielicznych zawodników, którzy od lat utrzymują się na najwyższym światowym poziomie. Świadczy to o jego umiejętnościach nie tylko sportowych, ale i logistycznych oraz businessowych. Z pewnością mogę powiedzieć, że jest on moim autorytetem.
TS: Dziękuję za wywiad i życzę Ci przede wszystkim szybkiego powrotu na top, gdzie powinieneś być bez wątpienia, zdrowych koni, powodzenia w całym sezonie i zdrowia dla Ciebie oraz wszystkich Twoich bliskich.
ŁJ: Dziękuję.
Rozmawiał: Maciej Włoczewski
Foto: Karol Rzeczycki
Występ Łukasza Jończyka podczas finału PŚ w Las Vegas w 2007 roku. Konkurs Grand Prix. Nasz zawodnik jedzie drugi.
{youtube}MCAGZOwxjb4{/youtube}
Galeria zdjęć z kilku ostanich (i nie tylko) startów Łukasza Jończyka (Foto: Karol Rzeczycki)