Łukasz Koza to zawodnik KJ Trachy Gliwice, który w listopadzie wskoczył do pierwszej 10-tki rankingu PZJ. W wieku 12 lat zdobył swój pierwszy medal Mistrzostw Polski. Rok później, jako trzynastolatek, został najmłodszym juniorem w historii polskiego jeździectwa, który zdobył złoty medal na MPJ. Sześciokrotnie reprezentował nasz kraj na Mistrzostwach Europy. W tym roku zadebiutował w Pucharze Narodów podczas CSIO4* Linz. W listopadzie tego roku podczas trzech CSI zdobył 145 punktów do rankingu Rolexa.
Początki:
Moi rodzice jeździli konno, stąd i ja mogłem wcześnie jako dziecko rozpocząć jazdę. Moje pierwsze zawody to rok 1998. Miałem wtedy 10 lat. Swoją przygodę ze startami na zawodach rozpocząłem na kucykach. Po dwóch latach dołączyły też duże konie. Mój pierwszy medal zdobyłem jako junior młodszy na Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży w 2000 roku. Po niespełna dwóch latach udanie wystartowałem na Halowych Mistrzostwach Polski Juniorów w Poznaniu na koniu Łąck. Później w Niepołomicach na Savage’u udało mi się zwyciężyć w MPJ. Na Savage dwukrotnie wystartowałem na MEJ jako 14- i 15-latek. Potem miałem krótką przygodę z koniem Grandi, na którym wystartowałem na MEJ w 2006 roku. Jednak najlepszym moim koniem był Fair Play z KJK Romico Żywiec, na którym zdobyłem 18-te miejsce na MEMJ w 2008 roku. Rok później podczas MEMJ Fair Play doznał niestety kontuzji. Miał problem z kolanem i musiałem zrezygnować z ukończenia mistrzostw.
Tylko Skoki: W wieku 13 lat zdobyłeś medal na MPJ? Nie za wcześnie? Twoi koledzy jeździli wtedy na kucykach, a ty na potężnym kasztanie Savage?
Łukasz Koza: Mimo, że jeździłem na dużych koniach, to tak naprawdę ja swoją przygodę z kucykami skończyłem dopiero w wieku 16 lat. Jeżeli chodzi o mój młody wiek, to muszę powiedzieć, że rodzice nigdy mnie nie pchali w duży wyczyn. To ja sam chciałem i nie bałem się skakać dużych przeszkód. Było to dla mnie wielkie wyzwanie. Dawałem z siebie wszystko. Tato pomagał mi skakać z dużymi końmi i często siadał na nie. Jednak wyniki w młodym wieku nigdy mi nie przeszkodziły, a wręcz mobilizowały do dalszego rozwoju mojej kariery. (na zdj. Savage na MPJ w Niepołomicach 2001r.)
TS: Nie zawsze reprezentowałeś klub Trachy Gliwice. Pracowałeś już w wielu miejscach, ale jednak wróciłeś do domu.
Ł.K.: Tak, to prawda. Po zdaniu matury postanowiłem trochę się usamodzielnić i zobaczyć jak to jest pracować poza domem. Najpierw wyjechałem do Niemiec do stajni Jorne Sprehe. Później przez półtora roku pracowałem w KJK Romico Żywiec. Następnie chwilę w Holandii u Roelfa Brilla. Miałem też krótki epizod w KJ Vertus Łódź. W 2010 roku dostałem propozycję pracy w Czechach u Wojtka Czabi. Skorzystałem z tej propozycji, ponieważ jeszcze wtedy w domu były tylko młode konie, a tam były gotowe do startów w Grand Prix. W trakcie pobytu udało mi się zdobyć na Eibish II mistrzostwo Czech. Jednak ogrom obowiązków, jakie miałem tam do wykonania każdego dnia w stajni zmusił mnie do powrotu we wrześniu 2010 roku.
TS: Pracowałeś z wieloma trenerami. Kogo uważasz za najlepszego?
ŁK: Trafiałem na różnych trenerów w swojej dotychczasowej karierze i muszę powiedzieć, że od każdego można się czegoś nauczyć. Np. dobrze trenowało mi się w KJ Vertus z ojcem Bjorna Nagela czy z trenerem kadry Rudigerem Wassibauerem. Jednak codzienna praca z trenerem takim jaki jest mój tato jest niezastąpiona. On wie wszystko o naszych koniach, ponieważ poświęca temu cały swój czas. Od karmienia po wyjazdy na zawody. Najważniejsze jest, aby cały czas być przy koniach i wiedzieć, kiedy mają dobry dzień, a kiedy należy odpuścić ciężki trening. (na zdjęciu mistrzowski koń z Czech Eibish II)
TS: A zawodnik? Który według Ciebie jest warty naśladowania?
ŁK: Ja nie potrafię wskazać swojego idola. Jednego zawodnika, na którym można się wzorować. Często oglądam przejazdy w telewizji włoskiej ClassHorseTV i staram się podpatrywać różnych zawodników i wyciągać od każdego z nich same pozytywne cechy. Często oglądając takie przejazdy zastanawiam się, jak ja rozjechałbym daną linię czy szereg.
TS: Skąd bierzecie konie do sportu? Twój tato ma chyba dobrego nosa. Dobieracie konie pod Ciebie czy jeździsz na tym, co po prostu masz do dyspozycji w stajni?
ŁK: Co roku mój tato razem z Zbigniewem Kostrzewskim jeżdżą do stajni Paula Schockemohle. Wybiera tam 5-6 koni i rozpoczynamy trening z nimi. Jak widać, przez naszą stajnię przewinęło się już wiele dobrych koni. Można by tutaj wymienić chociażby Quinterę, Balouzino, Crazy Quick, Pi Quatorze, Santiago. Oczywiście konie, które obecnie mamy do dyspozycji jak np. Bijou Be (Balou Du Rouet x Canabis) (dwukrotny czempion młodych koni 5-6 cio letnich), Chelsea-Blue (Chacco Blue x Baloubet du Rouet) – podstawowa klacz mojej siostry Pauliny i Chito-Blue (Chacco-Blue x Quinar). Tylko El Camp jest z polskiej hodowli. Na początku musieliśmy sprzedawać dobre konie. Teraz możemy je zatrzymać dla nas.
TS: Wskoczyłeś w tym miesiącu do pierwszej dziesiątki rankingu PZJ.
ŁK: Tak i bardzo się z tego cieszę. To był mój cel na ten rok. Przez moment myślałem, że mi się to nie uda, ponieważ El Camp miał trzymiesięczną przerwę w środku sezonu. Na szczęście wszystko skończyło się pomyślnie i na koniec roku nadrobiłem zaległości, również dzięki Chito-Blue. (na zdj. Fair Play)
TS: A co powiesz o rankingu Rolexa? Tylko w tym miesiącu zdobyłeś aż 145 punktów do tego prestiżowego zestawienia.
ŁK: W tym roku starałem się dobrze i bezbłędnie pokonywać najtrudniejsze parkury. Ale tak naprawdę dopiero od dwóch miesięcy mam dwa konie na duże parkury. Dopiero od przyszłego roku mogę myśleć o wysokiej pozycji w rankingu FEI.
TS: Puchar Narodów podczas CSIO4* Linz był Twoim pierwszym prestiżowym startem w seniorskiej kadrze.
ŁK. To dla mnie duży sukces, że dostałem się do pierwszego składu. Bardzo się cieszę. Tym bardziej, że wynik z I nawrotu był liczony do wyniku drużyny i zajmowaliśmy drugie miejsce na 15 startujących zespołów. Dziękuję bardzo za zaufanie, jakim obdarzył mnie trener kadry. Mam nadzieję, że w przyszłym roku również otrzymam taką szansę. (na zdj. El Camp)
TS: Mówiłeś, że El Camp po starcie w PN CSIO4* Linz miał przerwę. Co się stało?
ŁK: Tak, to prawda. Po zawodach w Linzu przebadaliśmy konia i na szczęście udało się wykryć kontuzję zanim El Camp zaczął kuleć. Dzięki pomocy dr Pawła Golonki po zaledwie trzech miesiącach powrócił on z powrotem na parkury. Mam nadzieję, że teraz bez problemów będę mógł na nim startować w całym kolejnym sezonie.
TS: Wspomiałeś też o Chito-Blue. To na nim wystartowałeś w GP CSI2* w Łodzi. Wiążesz z nim większe nadzieje?
ŁK: Wałach Chito-Blue (Chaco-Bule x Quinar) ma 7 lat. Przyjechał do naszej stajni w wieku 5 lat. Początki nie były łatwe. Koń do dzisiaj ma bardzo trudną psychikę. Boi się koni. Boi się dźwięków. Siedząc na nim, nie można ściągnąć kurtki. Jedyne czego się nie boi to parkuru. To prawdziwy sportowiec. Jest bardzo dokładny i szybki. Myślę, że bardzo mi pomoże w przyszłym roku na Mistrzostwach Polski. Pomimo młodego wieku powinien sobie tam poradzić. Jest to mój ulubiony koń w tym momencie.
TS: Jak wygląda twój codzienny trening w stajni. Jakimi warunkami treningowymi dysponujesz w swoim ośrodku?
Do dyspozycji mojej jak i naszych klubowiczów mamy plac zewnętrzny (50 m na 60m), halę (17m na 27m), karuzelę i wybiegi. Jeżeli chcemy potrenować większe skoki na hali, jedziemy do pobliskich Zbrosławic. Na co dzień jeżdżę 7 koni. Sam sobie je ubieram, czyszczę. Bardzo często puszczamy konie na wybieg na trawę w celu poprawienia samopoczucia. Jest to bardzo dobre rozwiązanie zwłaszcza dla koni typu Chito-Blue, które bardzo się uspokajają. Raz w tygodniu jeżdżę w teren. Jeżeli chodzi o skoki, to skaczemy głównie tylko na zawodach. Jeżeli jest dłuższa przerwa, wtedy oczywiście musimy też potrenować w domu.
TS: Teraz pytanie ostatnio na czasie z powodu mojej kontuzji (wywiad przeprowadzał Sławomir Uchwat, który dwa tygodnie temu doznał dość poważnej kontuzji kostki – przyp. red.). Czy Ty doznałeś jakiejś kontuzji w trakcie kariery?
ŁK: Zwichnąłem parę lat temu biodro. Skakałem na młodym koniu szereg. Ustawiony był na dwie foule. Niestety on zadecydował, że da radę na jedną i przez to wskoczył w przeszkodę i wziął drągi między nogi. Wywróciłem się razem z nim i moja noga utknęła pod koniem. Lekarz mówił, że przerwa w treningach potrwa minimum 6 miesięcy. Ale, jak się na szczęście okazało, już po 3 miesiącach pracowałem w KJK Żywiec.
TS: Kto finansuje Twoje starty?
Całą rodziną pracujemy na nasz sukces. Moi rodzice prowadzą ośrodek jeździecki. Mamy w tym momencie 30 koni na pensjonacie. Tato prowadzi treningi dla wielu osób z klubu i spoza niego, np. dla Krzysztofa Okły. Ja z siostrą jeździmy na koniach. Sprzedajemy konie. Jak na razie to wystarcza abyśmy mógli spokojnie startować na zawodach międzynarodowych.
TS: Plany na najbliższe miesiące?
ŁK: Teraz oczywiście Cavaliada Poznań. W przyszłym roku mój cel to dobry start Mistrzostwach Polski Seniorów i kilka startów w Pucharze Narodów. Mam nadzieję, że nie zawiedzie mnie mój młody Chito-Blue i będzie dobrą podporą dla doświadczonego El-Campa. Liczę też na udane starty w konkursach zaliczanych do Rankingu Rolexa.
TS: Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.
fot. Katarzyna Boryna, archiwum Łukasz Koza
Jesli nie czytałeś poprzednich naszych rozmów, zapraszamy do działu WYWIADY