-
Szczegóły
-

Druga część rozmowy z Rudigerem Wassibauerem - trenerem, hodowcą i jeźdźcem. Tym razem opowiada nam o znaczeniu dobrze prosperującej, polskiej hodowli koni, o swoim ośrodku w Okołach i o tym, dlaczego postanowił na stałe osiedlić się w Polsce, jaki ma pomysł na pozyskiwanie kolejnych, dobrych koni dla Adama Grzegorzewskiego nie wydając przy tym majątku i o tym, dlaczego Jarosław Skrzyczyński jest wzorem do naśladowania.
Karina Olszewska: Jak brzmi historia Pana przeprowadzki do Polski?
Rudiger Wassibauer: Będąc jeszcze czynnym jeźdźcem w Austrii miałem okazję jeździć w Pucharach Narodów, a także dwa razy wystartować w Igrzyskach Olimpijskich. Jeżdżąc po zawodach miałem bardzo dobry kontakt z Polakami. Spotykaliśmy się podczas startów i dużo rozmawialiśmy. Rywalizowałem między innymi obok Jana Kowalczyka, który w Salzburgu na Artemorze w 1981 roku wygrał Grand Prix. Później poznałem Huberta Szaszkiewicza, a także swoją obecną żonę, Iwonę. Od słowa do słowa pojawił się pomysł, żebym kupił ziemię w Polsce, która była tańsza, i tu zbudował stajnię. W 1992 roku ośrodek w Okołach był ukończony i zacząłem w nim hodować konie. Wykorzystywałem doświadczenie, które zebrałem zajmując się tym wraz z Iwoną jeszcze w Austrii. Hodowla się powiększała, nasze konie rosły, a wśród nich pojawiały się perełki, jak Boliwia, na której startował Maksymilian Wechta czy Ekwador, od Oli Lusiny.
Czytaj więcej...